po kontroli

Od operacji minęło już całkiem sporo czasu – cztery miesiące. To dosyć żeby zapomnieć o strachu i wątpliwościach jakie nam towarzyszyły przed nią i też dość aby móc w pełni cieszyć się z jej efektów.
Z pewnością pomogła nam w tym niedawna wizyta kontrolna w Otwocku. Jula miała kolejny rtg po którym okazało się że kości bardzo ładnie się zrosły i wszystko jest w porządku. Można wrócić do pełnej rehabilitacji i normalnego funkcjonowania na co dzień.
A na co dzień jest nam o wiele łatwiej. Julka lepiej siedzi, nic jej nie boli, teraz trzeba już tylko, jak fachowo wyraził się lekarz, „stopniowo zwiększać zakres ruchu”.
Zwiększamy więc powoli i już możemy zdecydowanie więcej niż przed operacją.
Dziś więc mogę powiedzieć z pełną odpowiedzialnością że decyzja o operacji była słuszna i przyniosła Julci wiele dobrego.
Trzymam kciuki za te wszystkie dzielne dzieciaczki które są jeszcze przed operacją i z których rodzicami jestem w kontakcie.
Trzymajcie się kochani!
i na koniec jeszcze bilecik na RTG jaki dostałam w przychodni przyszpitalnej w Otwocku – rozbroił mnie 😉
Ale nie czekałam, weszliśmy z Julcią od razu nie oglądając się na mordercze spojrzenia przerażającego tłumu w poczekalni…
Jakieś przywileje z dzieckiem na wózku trzeba mieć…

pozdrawiam 🙂

podjazd

Setki razy przechodziłam obok (i „obok” nie jest użyte przypadkowo) tego podjazdu, ofiarnie i bez większej irytacji wciągając wózek, schodek po schodku, nie wiem dlaczego akurat teraz się nad nim zastanowiłam…

Bo przecież podjazd jest po to żeby owego wózka po schodach nie wciągać. Więc czemu nie korzystam?…

Cóż…kąt podjazdu jest zbyt duży a ja zwolennikiem sportów ekstremalnych nigdy nie byłam. Do tego jest przedzielony schodkami po środku co powoduje że koła często o nie zahaczają a fakt że kawałek zjazdu jest odłupany nie ułatwia całego procesu.
Nie raz widziałam mamy z głębokimi wózkami, które utknęły po środku takich wejść (to przez te przednie skrętne koła!…) więc sama nie ryzykuję, gabaryty wózka i pasażera mam jednak większe 🙂
To przy wyższych wjazdach które są przez to wręcz niebezpieczne.

Wjazd na zdjęciu ma trzy schodki, i pewnie nie ma nad czym się zastanawiać (pewnie dlatego wcześniej tego nie robiłam) ale w sumie dlaczego ma tak być? dlaczego chcąc spacerować po pięknym parku jaki mam obok domu, co kawałek napotykam na wysoki próg, odłupany kawałek wjazdu i zbyt wysoki krawężnik?…
Inicjatywa budowy placu zabaw dla dzieci niepełnosprawnych nie przeszła, to może chociaż spacery wokół tego który jest niech będą ułatwione.

Może gdybym w perspektywie miała korzystanie z takich udogodnień przez max. rok to nie byłoby o czym mówić (przemęczyłabym się) ale takie zjazdy omijamy już lat 10 a kolejne dziesiątki przed nami.

Jula i tak jest w lepszej sytuacji bo ma nas. Osobie samej poruszającej się na wózku ciężko jest beztrosko cieszyć się z uroków parku.
Owszem może wyjechać z parku bokiem – po trawniku, prosto na ulicę, przejechać na drugą stronę i po wąskim chodniku z dziurami przedostać się do drugiej części parku, również prosto z ulicy i bokiem (chyba że mamy do czynienia z amatorem sportów ekstremalnych i jednak skorzysta z dosyć wysokiego zjazdu przy schodach).
Ale nie bądźmy niesprawiedliwi, z boku jest porządny zjazd, w miarę łagodny i bez schodków pośrodku, tyle że rozpoczyna się wysokim krawężnikiem, prosto z ulicy, bez przejścia, z pięknym żywopłotem z boku (w końcu park nosi miano „różany”), skutecznie zasłaniającym ulicę wyjeżdżającemu na wózku z parku, a jadącemu kierowcy owego pieszego.

Skoro pozostaję w obszarze parku korci mnie już od jakiegoś czasu wspomnieć o poczcie, która jest obok.
Poczta jest na parterze budynku mieszkalnego a ponieważ jest najbliższą nas placówką, często tam bywam. I jak tak stoję w kolejce, przy niższym niż pozostałe okienku, widnieje dumnie naklejka symbolizująca osobę niepełnosprawną, zakładam że chodzi o możliwość jej obsługi. Wszystko super.
Tylko żeby do owego okienka dotrzeć trzeba wejść po jednych schodach na zewnątrz budynku, potem kolejnych wewnątrz klatki, nigdzie podjazdu.
I tak sobie myślę że jak znajdzie się ktoś na wózku na tyle zdetererminowany że będzie w stanie przedostać do pomieszczenia poczty, fakt że nie byłoby na miejscu okienka specjalnej obsługi stanowiłby problem niezauważalny…

Ale naklejka jest?! Jest! Poczta jest więc dostosowana… gdyby ktoś pytał…

To sobie ponarzekałam… a co! czasem też trzeba 🙂

różnica

Od operacji minęły dwa miesiące, od zdjęcia gipsów ponad trzy tygodnie. To najwyższy czas żeby pokusić się o porównania. Bo przecież wszystko to przeszliśmy po to żeby było lepiej.
Więc czy jest?…
Często jak mówię że Jula miała operowane bioderko pada pytanie: „a co się stało?” bo przecież zwichnięcie biodra jest zwykle wynikiem urazu.
Nie u dzieci z porażeniem.
U nas nazywa się to porażennym zwichnięciem biodra, i oznacza że Jula z biodrem ma problemy od urodzenia i są one wynikiem nieprawidłowo funkcjonujących, spastyczych, mięśni. Zresztą sama budowa stawu biodrowego nie pomaga… panewka jest płaska i kość udowa nie ma możliwości się w niej ułożyć.
W tak niesprzyjających okolicznościach cieszymy się że prawe bioderko jest zdrowe. Często niestety bywa że dzieciaczki muszą mieć operowane obydwa.

Często słyszę też inne pytanie (z którego tłumaczenie się jest dla mnie zwykle troszkę kłopotliwe) „czy Julka teraz będzie chodzić?”
Otóż nie, nie będzie, nie taki był cel operacji i nie zwichnięte biodro powoduje że Jula nie chodzi.
Jaki był więc cel jego naprawy?
Pozbycie się bólu, który towarzyszył Julce przez ostatnie kilka miesięcy przed operacją przy każdym już praktycznie ruchu i poprawa odwiedzenia bioder.
I nie trzeba studiować zdjęć RTG żeby widzieć że jest lepiej.
Wystarczy porównać poniższe zdjęcia:

na kilka dni przed operacją Jula miała często skrzyżowane nóżki , tylko w tej pozycji bioderko jej nie bolało:

a tutaj zaraz po zdjęciu gipsów – nóżki szeroko i swobodnie ułożone:

Dziś jest coraz lepiej, nie musimy spać w łuskach, spastyka aż tak nie przeszkadza, powoli wracamy do rehabilitacji.
Julcia dzielnie sobie radzi 🙂

Trzymamy kciuki za Amelkę którą niedługo czeka ta sama operacja. Dziewczyny będzie dobrze ☺
Pozdrawiamy serdecznie! ☺

” a po nocy przychodzi dzień, a po burzy spokój…”

Drugi tydzień od zdjęcia gipsów dobiega końca.
Obecnie trwający etap rekonwalescencji kiedyś wydawał się tak odległym że prawie nierealnym do osiągnięcia.
Bo przecież tyle po drodze czekało na nas wyzwań, tyle niewiadomych, tyle nadziei i wiary w to że będzie dobrze, że wszystko się uda (wiem wiem, z tą wiarą bywało różnie, pisanie czarnych scenariuszy to niestety coś co mi nieźle wychodzi…).

Ale stało się. Wierzymy że najgorsze już Julcia ma za sobą.

Przy wypisie ze szpitala w zeszłym tygodniu, po kilkudniowej rehabilitacji, zaskoczył nas fakt, że przez następne półtora miesiąca (do kolejnego kontrolnego rtg) Julcia będzie musiała spać w łuskach, czyli tym co pozostało po odcięciu górnej części gipsów.
Zabandażowane „rynienki”, jak je pieszczotliwie nazwał profesor Czubak, mają zapobiec bolesnemu zginaniu nóżek w nocy. Innymi słowy mają zapewnić Julci spokojny sen bez ryzyka uszkodzenia słabych jeszcze kości.
Różnie jednak z tym bywa… Jula praktycznie każdej nocy budzi się z płaczem, nie jest łatwo spać w takim unieruchomieniu.
Po kilku takich nocach zaczęłam już tracić nadzieję że kiedykolwiek będzie lepiej i zaczęliśmy się bać że może coś robimy źle i bardziej Julci szkodzimy niż pomagamy.
Na szczęście wg Budki Suflera „…po nocy przychodzi dzień, a po burzy spokój… „i teraz też tak na szczęście jest.
Każdy dzień przynosi nową nadzieję, Julcia jest uśmiechnięta, nóżki dają się rozluźniać a bioderka są CUDOWNE!
O takich jeszcze całkiem niedawno mogliśmy sobie tylko pomarzyć.
W tygodniu odwiedził Julcię Sebastian i pokazał nam jak najskuteczniej rozluźniać mięśnie w sytuacji kiedy trzeba z każdym ruchem być bardzo ostrożnym.
I z dnia na dzień jest coraz lepiej.
A ponieważ Julci w wózku jest coraz wygodniej, z tej, po długim czasie odzyskanej, funkcji, korzystamy najczęściej, wychodząc na coraz dłuższe spacery.

Reszta codzienności, (nadal powolutku…), ale dochodzi do siebie 😉

pozdrawiamy