6 rano…

Ech to szpitalne życie o 6 rano… to ta magiczna godzina, o której MUSI być zmierzona temperatura i MUSZĄ być wymienione śmieci… Jula dzielnie próbowała zasnąć w tzw. międzyczasie, ale wpadła pani pielęgniarka z radosnym „rozsunie pani te łóżka bo już (!) przecież 7!” . No tak, przecież 🙂

Ale co tam, Jula jakoś odeśpi, pogoda piękna, dzień będzie dłuższy, mamy z pokoju wyjście na taras a przed nami las. Pięknie pachnie, przypomniały mi się obozy letnie w lesie pod namiotami z liceum…

Dziś jednak Julę czeka operacja, więc wyjątkowo nie zależy nam na dłuższym dniu. Nie może bidulka nic jeść, a jesteśmy trzeci w kolejce, co może potrwać. Będzie miała wyciągane blachy z biodra, są tam od poprzedniej operacji. Są jeszcze dodatkowe plany, co do przebiegu operacji, ale o tym lekarze zadecydują na stole operacyjnym.
Trzymajcie kciuki.

A my czekamy.
Od 6 rano 😉
Słoneczka życzę 🙂

„sorry love!” czyli jak być życzliwym – po prostu…

Gdybym za każdym razem kiedy to słyszałam, podczas pobytu w Anglii, dostawała nawet pensa – byłabym bogata – no dobra może nie bogata – ale na kilka kaw na pewno by wystarczyło 😉
„Thank you darling!”, „Sorry love!” – już po kilku dniach pobytu samo wyrywało mi się wszędzie gdzie się nie ruszyłam. W sklepie, na ulicy, w autobusie, wszędzie gdzie ktoś coś podawał, zabierał, mijał nas, przechodził obok albo musiał się przesunąć żebyśmy mogły przejść. Dosłownie wszędzie.
Taka zwykła ludzka życzliwość.
Nie powinna dziwić. Ale nas dziwi. Przestaje po kilku dniach, kiedy wsiąknie się w ten klimat.
Ale potem wracamy.
I ta zwyczajna, zupełnie nie wymuszona, ludzka życzliwość rozpływa się momentalnie. I kiedy ktoś nieznajomy uśmiecha się w autobusie – matko psychopata jakiś pewnie, lepiej wysiądę wcześniej żeby nie widział gdzie mieszkam… przechodząc obok Julci przy wysiadaniu ktoś mówi że mam piękną córeczkę z cudownym uśmiechem – to się w sumie tutaj nie zdarza więc raczej nie mam doświadczenia w reakcji;)

I te autobusy, gdzie kierowca ZAWSZE opuszcza podwozie żeby było łatwo wejść i wyjść (raz nawet kazał nam zostać w autobusie żeby, jak wszyscy wysiądą mógł podjechać bliżej krawężnika, kiedy autobus przed nim już odjechał z przystanku). Kiedyś w identycznej sytuacji wysiadałam u nas w Elblągu – kierowca zupełnie nie przejmował się faktem że stał, lata świetlne dla wózka, od krawężnika i, patrząc niecierpliwie czy już łaskawie się wytoczyłam, zamknął drzwi prawie z moją nogą w środku…
I wreszcie autobusy gdzie miejsce na wózek jest miejscem na wózek a nie miejscem gdzie jest łatwiej usiąść, bo jest bliżej wyjścia.

W każdej kawiarni pani za ladą traktuje mnie jakbym co najmniej złotem płaciła, uśmiecha się i żartuje, i dzień od razu robi się milszy 🙂

Taka sytuacja – środek wielkiego sklepu, ok – Primarku, (bo przecież ciężko go ominąć, będąc w Anglii 😉 ) – wyjęłam Julcię na chwilę z wózka i usiadłyśmy na niewielkim podwyższeniu żeby sprawdzić czy sukieneczka będzie pasować. Przechodząca obok Pani z obsługi, zobaczyła nas i zapytała czy nie potrzebujemy krzesła – cóż – potrzebowałyśmy jednak troszkę 😉 – więc poszła do biura (chyba na innym piętrze) i przyniosła nam krzesełko na środek sklepu, jednocześnie pytając wesoło jak nam się w Anglii podoba i jak mijają wakacje 🙂
Tak po prostu.
Bo przecież nasza obecność w ogromnym piętrowym sklepie, który ma miliony klientów, nie robi zapewne żadnej różnicy.

Druga sytuacja – czekam z Julą przed sklepem w którym Mama robi zakupy, wyszedł pan, zobaczył że stoimy, uśmiechnął się i za chwilkę wrócił z lizakiem dla Julci.
I od razu jest milej. Czasem naprawdę niewiele trzeba.

Uśmiechajmy się więc dookoła i bądźmy dla siebie z założenia życzliwie nastawieni, bo nawet jeżeli 9 z 10 osób popatrzy na nas jak na wariatów, to może dla tej jednej, dzień stanie się lepszy 🙂
Od czegoś trzeba zacząć 😉

jeszcze tylko jedna bluzka!

walizkaUwielbiam się pakować – żart ;). Pakowanie, obok wieszania prania i wyjmowania naczyń ze zmywarki, jest w pierwszej dziesiątce czynności, które odkładam ile się da (doświadczenie uczy, że nie za długo 😉 ).
Jest jednak coś jeszcze straszniejszego – pakowanie z limitem kilogramów – to już ścisła czołówka, myślę że nawet podium.
Kiedy wciskam koleją bluzkę Julci, do, niebezpiecznie już wypchanej, walizki, prawa fizyki przestają obowiązywać. Przecież się przyda, nie wiadomo jaka będzie pogoda, a wzięłam ich tylko 28 i tak się bardzo ograniczając… i 6 par spodni – to przecież prawie 2 tygodnie!
Limit nieubłaganie się kurczy 🙂
Ok, spakowane! Obarczone ciężarem miliona kompromisów, ale spakowane…

I ten niepokój w drodze.. czy wszystko wzięłam?… i nawet nie czy, ale czego zapomniałam (bo czegoś na pewno…) Leki, dokumenty – to najważniejsze, resztę jakoś się uda zastąpić w razie czego.

I najlepsze na końcu – męskie pakowanie:
– Słoneczko, co Ci spakować?…
– Spodnie wezmę te co mam na sobie, może kilka bluzek, 4 chyba wystarczą…
– Ok, to się zmieścisz w podręcznym! bo tutaj już nie ma miejsca ;)…

Kto pyta nie błądzi… trochę o lataniu

Myślałam, że o lataniu z Julcią wiem już wszystko, że z zamkniętymi oczami mogę robić rezerwację i wybierać wszystkie potrzebne dla osoby niepełnosprawnej opcje, ba, radziłam nawet na blogu jak trzeba to zrobić.
Myślałam.
A zamiast myśleć za dużo, powinnam się upewnić i zapytać.
Nie zapytałam, i to, co wydawało mi się mało istotne, znacznie skomplikowało cały proceder.

A chodzi o rodzaj asysty dla osoby niepełnosprawnej, jaką się wybiera rezerwując lot. Linia Ryanair ma ich sporo do wyboru i okazuje się, że trzeba bardzo uważać którą się zaznaczy. I nie jest to wybór z tych czarno-białych – czyli pomoc potrzebna albo nie, tutaj odcieni szarości jest sporo…

Zaznaczyłam, że wózek, że własny, że osoba samodzielnie się nie porusza i wybrałam pomoc „w przejściu przez terminal do bramki wejścia na pokład”.
I to był błąd.
A pomyślałam sobie: nie będziemy stać i czekać na samochód z windą i sami sobie Julcię po schodach do samolotu wniesiemy. Ułatwimy Panom/Paniom z obsługi, życie 🙂 Im może owszem ułatwiliśmy, ale sobie zdecydowanie nie 🙂 A chciałam, żeby było szybciej i prościej…
Otóż nie było.
Zdębiałam, kiedy po automatycznym przydziale miejsc okazało się, że Julcia siedzi sobie osobno, z daleka ode mnie i z nieco mniejszego daleka od Damiana. Okazało się bowiem, że, zdaniem linii lotniczych, skoro Jula nie potrzebuje pomocy przy wejściu do samolotu, nie potrzebuje też opiekuna siedzącego obok niej.
I tak oto, mojej nie umiejącej samodzielnie siedzieć córce, zarezerwowałam całkiem samodzielny lot 🙂
Tak to jest kiedy idzie na skróty…

Zostać tak oczywiście nie mogło, więc natłumaczyłam się Pani na infolinii i czacie na żywo, że wiem, że mój błąd, ale musi być to zmienione bo czegokolwiek nie wymyślę, Julcia sama siedzieć nie będzie.

W efekcie dwa razy zmieniano nam rezerwację, ale w końcu jest tak jak ma być.

Przeczytałam też: W wypadku gdy osoba o ograniczonej możliwości poruszania się podróżuje z osobą towarzyszącą dołożymy wszelkich starań, aby ta osoba zajmowała miejsce obok pasażera.
I tego się trzymam 😉

I jakkolwiek wiem, że to mój błąd, to jednak moim zdaniem, opcje do wyboru przy rezerwacji są mało czytelne i za mało szczegółowo opisane. Żeby poznać szczegóły trzeba przeczytać regulamin, gdzie są kody asysty. Dopiero po jego przeczytaniu wiedziałam, że potrzebuję – ( uwaga 😉 ) – kod WCHC „Pasażer wymaga pomocy w przeprowadzeniu wózka przez terminal lotniska (wylot/przylot) do stopni samolotu. Wymagana jest pomoc podczas wwiezienia podnośnikiem na pokład samolotu i zwiezienia z pokładu”.