Można?… Można! Czyli wjazd na Wielką Krokiew i Gubałówkę z Julą :)

Tatry… Zakopane… wszędzie pięknie…i wszędzie by się chciało być. Właśnie wróciliśmy z Wielkiej Krokwi, na którą wjechaliśmy z Julcią wyciągiem krzesełkowym. Nasze obawy, czy będzie to możliwe, okazały się zupełnej nieuzasadnione.
Z pełną odpowiedzialnością stwierdzam na gorąco że jest to atrakcja przyjazna osobom niepełnosprawnym dzieciom wózkowym:)
– są osobne bramki dla wózków
– jest podjazd do miejsca gdzie wsiada się na wyciąg
– wyciąg, mimo że jeździ w kółko i normalnie ma się chwilę na wskoczenie i zaskoczenie z siedzenia, został specjalnie zatrzymany, żebyśmy mogli wyjąć Julę z wózka, spokojnie z nią usiąść i się zabezpieczyć
– wózek można zostawić zaraz obok na dole
– z powrotem na dole krzesełko zatrzymuje się obok wózka więc przełożenie Julci było bardzo ułatwione:)
Oczywiście nie mogliśmy na górze wysiąść, gdyż wózek został na dole, ale sam przejazd w górę i w dół to niesamowite przeżycie!
Nie bójcie się więc i zabierajcie swoje dzieciaczki z wózkami na Wielką Krokiew!

Wielka Krokiew Zakopane wyciąg niepełnosprawni wózek

Wjazd na Gubałówkę też oczywiście możliwy, wagonik PKL wygodny, z osobnym wejściem dla wózków.
Tylko jechać i podziwiać.
Tym bardziej że dla mieszkających na Gubałówce (tak jak my teraz) zjazd PKL to najszybszy możliwy sposób na dostanie się na Krupówki – 3,5 minuty 😉 podczas gdy samochodem przy dobrych wiatrach i małych korkach (raczej wątpliwe…) to około pół godziny min.
Plus konieczność znalezienia miejsca do zaparkowania na Krupówkach, co nawet w miejscu dla niepełnosprawnych graniczy z cudem…
Jutro uderzamy na Butorowy Wierch, zobaczymy czy i tym razem uda nam się wjechać i zjechać z Julcią.
Pozdrawiamy z Zakopanego!

Ten czas kiedy mieszkanie pachnie cynamonem…

Magiczne i bezcenne… I wcale nie trzeba czekać do Świąt 🙂 Wystarczy trochę czasu (ok – trochę więcej niż trochę…) i sprawdzony przepis, gdyż do takich wraca się najchętniej.

„Ślimaczki” drożdżowe z cynamonem to jedne z moich ulubionych kawowych dodatków, równie mocno lubię je piec co jeść, motywacja jest tym większa że pozostali członkowie rodziny również za nimi przepadają.
I zawsze jest ich „za mało” więc tym razem podwoiłam przepis piekąc je w ilości przemysłowej…
Na swoje usprawiedliwienie dodam tylko że… nie, jednak nie mam żadnego usprawiedliwienia 😉

I tutaj powinien pojawić się przepis… otóż się pojawi – w następnym wpisie 🙂
Jak już się pochwaliłam jak pięknie właśnie pachnie mieszkanie to muszę iść – bułeczki czekają 😉

Na upały – chłodnik!

Chłodnik równie niespodziewanie co skutecznie zastąpił barszczyk który zwykle robiłam z botwinki, jak tylko pojawiała się pośród sezonowych skarbów na targowisku.
Przepis wpadł mi w ręce wraz z gazetką z Rossmanna „Skarb” (bieżący nr) – zdjęcie było tak apetyczne że pobiegłam (ok… poszłam ;)) po resztę składników i pół godzinki później miałam pierwszy w życiu zrobiony przeze mnie chłodnik.
Jest po prostu przepyszny! (jak ktoś lubi chłodnik), i absolutnie bez pamięci się w nim zakochaliśmy.
Przy 30-stopniowym upale chyba nie trzeba dodatkowo uzasadniać wyższości chłodnej ostro- słodko- kwaśnej zupki z chrupiącymi świeżymi warzywkami nad gorącym barszczem (jakkolwiek też bardzo dobrym ;)).

Przepis zaczerpnięty jest z bloga pani Magdy Sobackiej

Smacznego! 🙂

„Tocham” Was Dogusie ;)

I tak oto zostałam kynoterapeutką, właśnie odebrałam dyplom ukończenia studiów podyplomowych na tym właśnie kierunku 🙂
Niniejszym chwalę się więc 😉
Pomysł narodził nagle i przy ogromnym wsparciu przyjaciół, którzy ani na chwilę nie wątpili w to, że powinnam się na tych studiach znaleźć. Na szczęście wierzyli we mnie zdecydowanie bardziej niż ja w siebie.
Nie było łatwo po 10 latach skupienia się wyłącznie na opiece nad Julką, nagle postanowić zrobić coś tylko dla siebie… nie dlatego że trzeba, ale tak po prostu dlatego że się chce…
Minął rok a ja jestem bogatsza o nową kwalifikację, nowe doświadczenia i wiedzę które mam nadzieję wytyczą mi dalszą drogę ale przede wszystkim o nową wiarę w siebie, wiarę której mi brakowało.
Studia niespodziewanie przyniosły coś więcej – przyjaźnie – 7 cudownych dziewczyn, zupełnie różnych, na zupełnie innym etapie życia i z zupełnie innym pomysłem na to co z nim zrobić. Zaprzyjaźniłyśmy się tak bardzo że aż strach pomyśleć jak niewiele brakowało żebyśmy się w ogóle nie spotkały…
Każda z nas znalazła się na tym kierunku z innego powodu, każdą z nas inne koleje losu przygnały w uczelniane ławki… (niektórych z daleka ;)).
Tocham (to oczywiście nie literówka… ;)) Was Dogusie! 🙂