zaległe zdjęcia

jak wcześniej pisałam, Jula służyła jako „modeleczka” w szkoleniu z zakładania i upinania kombinezonów Dunag02, tak jak w styczniu w Michałkowie, tyle że teraz uczyli się inni rehabilitanci. Jula jest bardzo wdzięczna do takich upięć, bo jej spastyka bardzo dobrze reaguje na prawidłowe upięcie i widać bardzo dobrze, jak bardzo taki kombinezon jest pomocny w prawidłowym ułożeniu i wymuszeniu pracy odpowiednich mięśni poprzez naciągi. Do tego jest w miarę spokojna i nie buntuje się, można ładnie z nią popracować.
Tak więc efektem tego przez trzy dni Jula była upinana we wszystkich konfiguracjach posłusznie służąc obrazem prawidłowo i nieprawidłowo zachowujących się mięśni w poszczególnych upięciach.

Ciekawym rozwiązaniem okazało się przypięcie Julci do terapeutki i próba chodzenia w takim upięciu. Jula przebierała nawet nóżkami, wysuwając to jedną to drugą stymulowana jedynie mięśniami karku i głową.

kombinezony są też bardzo pomocne przy siadaniu

i jeszcze na brzuszku

nóżki muszą być porządnie zapięte i sprawdzone

Jula była upinana też w pająku

to tyle w kwestii szkolenia 🙂

Wielkanocny nastał czas :)

a jak już nastał to chciałam wszystkim życzyć radości z codzienności, satysfakcji ze spełniania marzeń, a w czasie Świąt chwili wytchnienia od codziennej pogoni oraz ciepłych chwil spędzonych w gronie rodzinnym.
O Świętach będzie jeszcze na pewno okazja napisać dlatego skupię się na tym co do tej pory się działo, a że nieco znowu zaniedbałam bloga to troszkę czasu już minęło.
Przez ostatnie dwa tygodnie Jula w przedszkolu była dni… dwa troszkę dlatego że była lekko przeziębiona a wtedy wolimy ją mieć w domku, a troszkę dlatego że miała więcej niż zwykle zajęć rehabilitacyjnych i do do południa o czym więcej napiszę później.
Najistotniejsze że efekt jest taki, że od kilku dni wygląda na bardzo zmęczoną i myślę, że należy jej się trochę odsapnięcia od zajęć ruchowych, tak jak już raz się zdarzyło i jak wtedy się okazało, przerwa bardzo dobrze wpłynęła na Julcię. Myślę, że ok tygodnia, oprócz przerwy świątecznej, wystarczy żeby zregenerowała siły.

Jak narazie rządziłyśmy więc w domu, choć w tym wypadku “w domu” zupełnie nie oznaczało przebywania w nim przez dłuższy czas, bo ciągle trzeba gdzieś być szczególnie że okres przedświąteczny to czas zakupów, tych planowanych i (niestety) tych co niespecjalnie jesteśmy w stanie przewidzieć…no i czas nurkowania w garnkach, ale to już przyjemniejsza część całego zamieszania. No i przy okazji wyszło, że wymyśliłam podobno nową instytucję, a mianowicie – obiad wielkanocny. Nie żebym miała coś przeciwko śniadaniom – wręcz przeciwnie, śniadanie zawsze było i będzie moim ulubionych posiłkiem, ale z racji specyfiki tegorocznych Świąt będę takowy obiad właśnie przygotowywać I w zdaniu tym “będę przygotowywać” jest zdecydowanie kluczowym stwierdzeniem Tak więc na śniadaniu będziemy się gościć a na obiadku będą się gościć u nas To mój debiut w tej dziedzinie więc przejęłam się bądź co bądź, choć w moim wieku raczej nie ma się co chwalić faktem tak nikłego zaangażowania w proces przygotowywania potraw świątecznych… Na swoją obronę powiem tylko że wynika to z faktu iż nasza rodzinka, zarówno od strony mojej, jak i Damiana, jest tak gościnna i tak wypełnia nam czas wszelkich Świąt (kochamy Was za to!), że nawet gdybym chciała, nie mam jak wcisnąć w grafik jedzenia czegokolwiek co miałabym zrobić
No ale nie tym razem Moi rodzice spędzają Święta razem w Anglii, (co nas bardzo cieszy bo należy im się ten czas ) więc udało mi się wygospodarować jedno popołudnie świąteczne kiedy to odwiedzą mnie moi bracia z Dominiką, a kto wie, może w promocji będzie też wspólne śniadanko w lany poniedziałek
Także poczułam smak świątecznego biegania bo wszelkiej maści sklepach i problemów z cyklu “jak to nie będzie już ładnego boczku?!… a z czego ja zrobię roladę?!…” otóż nie zrobię bo w porze przebywania w sklepie ładnego boczku my jeszcze nie nadajemy się na zakupy, bo wtedy kończymy śniadanko i pijemy kawkę… za osobiste osiągnięcie uważam jednak (mimo zupełnie nie zakupowej już pory) dostanie popularnych ostatnio chlebków do żurku, w dość sporej liczbie 12 sztuk, które owym właśnie tytułowym żurkiem wypełnię, (5 z tych 12 ) a mam przy tym takie szczęście, że zrobią go dla nasi przyjaciele więc niewątpliwie będzie najlepszy na świecie
ja za to mam kilka całkiem konkretnych innych planów, którymi nie będę się dzielić na blogu bo to nie kącik kulinarny… a zresztą jak mi coś nie wyjdzie to potem nie będę musiała się tłumaczyć z tego że miało być inaczej
W całym tym czasie zakupowo-bieganinowym Jula była bardzo dzielna, była z nami wszędzie i wszędzie okazywała ogromne pokłady cierpliwości! choć doskonale wiemy, że bieganie po sklepach do jej ulubionych zajęć zdecydowanie nie należy… bieganie po sklepach i słuchanie jednocześnie ulubionych muzyczek – już bardziej
kochany nasz fąfelek!
No ale chciałam wrócić do zajęć jakie Jula miała ostatnio w nieco większym natłoku niż zwykle.
Mamy w końcu zdjęcia z zajęć z pieskiem, choć Gonia, widoczna na zdjęciach to piesek zastępczy na czas kiedy Negra nie może brać udziału w zajęciach bo ma cieczkę.
Tak więc na zdjęcia załapała się przesłodka Gonia 🙂

dogoterapia, kynoterapia, julka i my, elbląg dogoterapia, kynoterapia, julka i my, elbląg dogoterapia, kynoterapia, julka i my, elbląg

jak już robic zdjęcia to robić 🙂 dlatego i w czasie ćwiczeń z Sebastianem Damian szalał z aparatem 🙂
a Julcia dzielnie ćwiczyła:

nie zabrakło nam też czasu na tradycyjne malowanki 🙂 z Kredzią i „Malowankami” zresztą 🙂

odwiedzili nas też wujki z Dominiką, co dla Julci zawsze jest pretekstem do ubawu po pachy 🙂 niespodziewanie w moim braciszku ujawnił się talent budowniczy 🙂

klocki, budowla,

i jeszcze trzy uśmiechnięte babki 🙂

Poza stałymi już codziennymi punktami dnia przez trzy dni w ostatnim tygodniu służyła, obok kilku innych chorych dzieciaczków, jako “modelka” w szkoleniu rehabilitantów z używania kombinezonów Dunag 02. Jula w takim szkoleniu uczestniczyła w trakcie ostatniego turnusu w Michałkowie, gdzie ćwiczy w tych właśnie kombinezonach. Tym razem szkolenie było u mojej koleżanki Oli, która otworzyła w Elblągu ośrodek rehabilitacji pod nazwą “Arka”. W nim też będzie można w takich kombinezonach poćwiczyć. Zdjęcia wrzucę po Świętach.

Jeszcze raz wszystkiego dobrego z okazji jakże radosnych Świąt 🙂

pozdrawiam serdecznie

coś tam :)

i z takiego właśnie założenia wyszłam siadając do komputera, bo coś ostatnio zaniedbuję bloga… i to chyba nawet nie dlatego, że nic się nie dzieje, bo jak się chce to zawsze jest o czym pisać, ale chyba jakoś niespecjalnie mam ostatnio wenę, a już taka jestem, że żeby coś wyskrobać to wenę muszę mieć 🙂 W związku więc z faktem, że nie mam weny, postanowiłam na tym aspekcie się skupić i (o ironio! 🙂 o tym napisać 🙂 coś jak „Teksański” Hey (choć nie zamierzam nikomu kazać samemu wymyślać co mam tu napisać 🙂 )
no więc do rzeczy! , choć w tym wypadku może bardziej powinnam napisać „od rzeczy” 🙂
więc jak już pisałam nie jest tak że nic się nie dzieje, bo nigdy tak nie jest 🙂 (to dopiero było głębokie… 🙂 )
Jula na ten przykład – jako koneserka muzyki zawsze zasypiała przy swoich ulubionych kołysaneczkach, „Just when I needed you most” Katie Melua, „Have you ever loved a woman” B. Adamsa, „Jesus to a child” Georga Michaela, a żeby nie zarzucić nam braku patriotyzmu – ostatnio nawet „Rozmowa przez ocean” Maryli Rodowicz, jedna z moich zresztą ulubionych piosenek (i zrobiła nam się tutaj „Jaka to melodia” niepostrzeżenie 🙂 ). A piszę o tym dlatego, że od kilku dni, mimo niekwestionowanych talentów przedstawionych powyżej artystów, nasza córcia okazało się woli jak śpiewam… ja 🙂 no i jadę tę „Rozmowę przez ocean”, przeplataną „Ach spij kochanie” i „Na Wojtusia z popielnika” (na Katie Melua się nie porywam bo choć z angielskim u mnie nie najgorzej to jednak tonacja zdecydowanie nie ta a jednak cel jest taki żeby dziecko zasnęło…). I tak też się nieco dowartościowałam, bo jako młoda niegdyś świeżo upieczona Mama miałam ambicje śpiewać Julci do snu ale moje próby kończyły się płaczem córci (naprawdę nie wiem czemu… ale na wszelki wypadek do „X Factor” się nie zgłosiłam… 🙂 ). Próbowałam nawet czytania bajek, ale Jula tak to uwielbia, że zamiast zasypiania (w filmach dzieci tak ładnie zasypiają jak kończy się czytac bajeczkę…) to ubaw miała po pachy a to zdecydowanie nie jest wskazane przed spaniem 🙂
W każdym razie teraz dzielnie grzeję gardło i śpiewam Juleczce do poduszki i póki co jest to bardzo skuteczny usypiacz 🙂
Tak dla wyjaśnienia kwestii poznawczo-behawioralnej tego w jaki sposób zorientowałam się że nagle Bryan Adams przegrał rywalizację ze mną i to w przedbiegach (!) otóż w taki oto, że Jula od jakiegoś czasu jak tylko włączałam jej pioseneczki do snu, zaczynała płakać i z braku już pomysłu pt. co jej jest, wyłączyłam i zaczęłam śpiewać, co niespodziewanie poskutkowało spokojem i ciszą 🙂 Ciekawe czy można podciągnąć to pod elementy komunikacji alternatywnej 🙂
Pozostając w temacie komunikacji, mamy w końcu zdjęcia z zajęć z Panią Agnieszką, Julci logopedką z gabinetu „Gaduła” Damian ograniczył swoją obecność na zajęciach do minimum, bo wiadomo, że w czasie takich terapii Jula musi być skupiona i to zdecydowanie nie na tacie robiącym zdjęcia 🙂 ale mamy kilka więc niniejszym szybciutko je zamieszczam 🙂
elbląg gaduła julkaimy logopeda terapia mpdz

elbląg gaduła julkaimy logopeda terapia mpdz elbląg gaduła julkaimy logopeda terapia mpdz

elbląg gaduła julkaimy logopeda terapia mpdz elbląg gaduła julkaimy logopeda terapia mpdz elbląg gaduła julkaimy logopeda terapia mpdz masaż buzi

elbląg gaduła julkaimy logopeda terapia mpdz

elbląg gaduła julkaimy logopeda terapia mpdz

elbląg gaduła julkaimy logopeda terapia mpdz gaduła, elbląg julkaimy logopeda mpdz elbląg gaduła julkaimy logopeda terapia mpdz

tak oto właśnie wyglądają Julci zajęcia z panią Agnieszką, oczywiście tylko ich kilka pierwszych chwil i w znacznym skrócie, ale zawsze już jakiś pogląd jest 🙂 Dziewczyny bardzo się lubią, Jula uwielbia przychodzić na zajęcia, także jak tylko mamy możliwość być częściej niż grafikowe dwa razy w tygodniu, to korzystamy.

poza tym pogoda się nieco psuje a było już tak ładnie, zimowe kurtki w każdym razie schowałam i mam szczerą nadzieję ich już nie wyciągać…
na szczęście weekend był całkiem do przyjęcia co wykorzystaliśmy wypuszczając się za miasto i nieco zmieniając otoczenie, to zawsze odpręża 🙂 to w niedzielę, a w sobotę na pizzę zaprosił nas mój szwagier a brat Damiana i muszę przyznać niestety, że robi najlepszą pizzę jaką jadłam 🙂 wliczając w to też te które sama robiłam… 🙂 no ale cóż, nie można umieć wszystkiego 🙂 Piotruś w każdym razie robi świetną pizzę, a konkretnie trzy i to każdą inną! w sobotę więc popołudnie, a właściwie prawie już wieczór, spędziliśmy rodzinnie 🙂

no i wychodzi na to, że bez tzw weny też można coś napisać 🙂 ważne żeby mieć o czym a z tym raczej nie mam problemu 🙂

pozdrawiam serdecznie

„…ja tam tym dzikom nigdy do końca nie ufałem!…”

tak właśnie! 🙂 tak tez oświadczył mój braciszek i jest to w prawdzie bardzo wyjęte z kontekstu, ale za to w pełni oddające charakter naszej ostatniej rozmowy przy okazji przesympatycznego spotkania rodzinnego 🙂
Dla rozjaśnienia nieco sytuacji dodam tylko że chodziło o konkretne dziki występujące niepokojąco blisko ludności w sezonie w Krynicy Morskiej, a z którymi to, braciszek mój, zresztą nie tylko on, miał nie raz spotkania różnego stopnia 🙂
Ponieważ wypowiedź ta zupełnie nie leży w kontekście niniejszego postu na tym zakończę wdawanie się w szczegóły bądź co bądź, merytorycznie bardzo konkretnej rozmowy 🙂
Po prostu jak to usłyszałam to od razu (tak czasem niestety mam…) zobaczyłam owo zdanie w tytule następnego postu 🙂

A teraz zupełnie o czymś innym 🙂
Jak już zaczęłam o owym spotkaniu to oczywiście o nim też dwa zdania, bo nie tylko o dzikach były prowadzone konwersacje 🙂
Spotkanie było równie przesympatyczne co rodzinne (dla jasności – nierodzinni jego uczestnicy są przez nas uważani za rodzinę więc pozostaję przy wcześniejszym określeniu 🙂 )
Jula jak zwykle kiedy wujki pojawiają się w zasięgu wzroku i ramion, była przeszczęśliwa i uradowana po wsze czasy 🙂 Nie chcę tu umniejszać miłości jaką darzy pozostałych gości, ale co tu dużo mówić, wujki to wujki! nawet my rodzice, przestajemy wtedy istnieć 🙂
Było wesoło, smacznie i ciepło 🙂 uwielbiam takie spotkania i kocham Was wszystkich mocno! 🙂

julkaimy

Jula ma dodatkowo powody do zadowolenia bo w tym tygodniu nie nachodziła się za wiele do przedszkola, od kilku dni jest w domku. W środę wychowawczyni zadzwoniła, że Jula jest jakaś nieswoja, wygląda na osłabioną i nawet zasnęła po obiadku co jej się nie zdarza, więc się przestraszyłam troszkę. Zanim wróciła do domu zdążyłam odwołać rehabilitanta i już prawie nie mieliśmy jechać do pani logopedki, ale Jula wróciła całkiem zadowolona i w dobrej formie więc widocznie musiała odespać ostatnie niezbyt spokojne noce.
Noce nie były spokojne bo miała atak, w sumie nie różniący się od tych co zwykle ale tym razem zdarzyło się, że się zakrztusiła gdyż z żołądka cofnęła jej się woda jaką dwie godzinki wcześniej dałam jej do picia bo strasznie chciało jej się pić… trochę napędziła nam stracha ale na szczęście udało się odkrztusić jak atak (na szczęście szybko) przeszedł.
Najważniejsze że Jula była w dobrej kondycji więc równie szybko co odwołałam – zawołałam ponownie rehabilitanta i do pani Agnieszki też zaraz później pojechaliśmy. Podczas obydwu zajęć Julcia jak zwykle była bardzo aktywna i zadowolona.
Tak czy tak, informacji o jej gorszym samopoczuciu nie można lekceważyć i bardzo się cieszymy że w przedszkolu są na to tak wrażliwi, więc postanowiłam, że Jula posiedzi w domku do końca tygodnia. Miałyśmy w końcu czas na pójście do fryzjera bo Julci włoski robiły się już niepokojąco długie (niepokojąco=tak że nie mogłam ich okiełznać dwoma spineczkami i zbyt często robiłam kucyki 🙂 ) i porobić rzeczy na które na co dzień nie za wiele jest czasu. Miałyśmy więcej czasu tylko dla siebie 🙂 bo w tygodniu zawsze się coś dzieje.
No ale mam nadzieję, że Jula wróci do przedszkola od poniedziałku bo zacznie się odzwyczajać 🙂 a wakacje już blisko więc już się tak dużo nie nachodzi 🙂

byliśmy też na urodzinkach Julci kuzyna, Konradka, kończył cztery latka. Ciocia Marta jak zwykle zrobiła pyszne jedzonko i jak zwykle było sympatycznie i wesoło, jak to z dzieciakami 🙂
Jula zgłębiała tajniki gry w mini wersję piłkarzyków 🙂

tak sobie oglądam te zdjęcia, zresztą nie tylko te ale w ogóle nasze zdjęcia, i tak sobie myślę (zdarza mi się czasami… 🙂 ) że dzięki Damianowi każdy praktycznie moment spotkania, czy to rodzinnego czy zwykłego ot po prostu, każdy moment kiedy cokolwiek się dzieje (i nie mam tu na myśli wielkich wydarzeń ale np. zdarzenia pt. czytamy książeczkę, malujemy kredkami, śmiejemy się, płaczemy, siedzimy, stoimy, itd… czyli codzienność po prostu, i to dokładnie wszystko co może się w niej dziać) jest uwieczniany na zdjęciach i przez to daje nam wiele radości przy wspomnieniach bo przecież nie wszystko da się pamiętać a naprawdę warto 🙂 dziękuję Ci za to kochanie 🙂

pozdrawiam 🙂