i się pokomplikowało…

w sumie to nic czego byśmy się nie spodziewali, ale i tak każda zmiana, nawet konieczna i nieunikniona jest jednak zmianą więc z natury rzeczy czymś budzącym niepokój, w tym wypadku jak najbardziej uzasadniony.
ale od początku bo to co właśnie napisałam jest doskonałym przykładem na to jak można napisać coś a jednak nic (jak gdzieś ostatnio usłyszałam – „niby nic a jednak coś…”)
W piątek byliśmy z Julcią z Klinice ortopedycznej w Poznaniu, na umówionej już dużo wcześniej wizycie, odkładanej zresztą dwa razy z uwagi na różne okoliczności. W końcu jednak tam dotarliśmy. Wizyta miała na celu skonsultowanie opinii dotyczącej zwichniętego Julci lewego bioderka. Opinia którą chcieliśmy potwierdzić lub też nie to diagnoza sprzed mniej więcej roku, lekarza który badał Julcię podczas pobytu na turnusie. Powiedział wtedy, i pewnie o tym pisałam, że Jula ma owszem biodro zwichnięte i owszem, kiepsko to wygląda, ale na ten moment nie trzeba tego operować ponieważ Julia nie chodzi i raczej się nie zapowiada, a w bieżącej codziennej pielęgnacji i rehabilitacji zwichnięcie to nie przeszkadza. Robiliśmy wtedy RTG na którym zwichnięcie lewego biodra jest bardzo widoczne, natomiast prawe bioderko zdaniem lekarza jest ładnie na miejscu i tutaj nie ma żadnego problemu. Reasumując naprawa biodra byłaby dla Julci bolesną kosmetyką zupełnie na ten moment nie potrzebną gdyż nie ma żadnych zmian zwyrodnieniowych i nie widać żeby Julcię cokolwiek bolało. Lekarz powiedział też że zwichnięcie nie będzie się pogłębiać i że nie ma żadnych ograniczeń w ćwiczeniach jakie Julcia na co dzień wykonuje.
I na tym wtedy stanęło, nie brnęliśmy w temat głębiej bo przecież nie zależało nam na tym, żeby na siłę szukać dziury w całym.
Konieczność skonsultowania jednak tej diagnozy pojawiła się jakiś czas później, kiedy od znajomej Mamy, mającej taką córcię jak Julcia ale już nastoletnią, dowiedziałam się, że ona była w sytuacji identycznej – w wieku mniej więcej Julci jej córcia miała zwichnięte już bioderko (przy spastyce niestety pewnych rzeczy nie da się uniknąć…) i powiedziano jej że nie ma potrzeby ruszać bo nie boli, bo nie przeszkadza a dziecko i tak nie chodzi… Dramat zaczął się kiedy mimo ćwiczeń i rehabilitacji zwichnięcie zaczęło się pogłębiać, bolało tak że miednica i nogi układały się już tylko w jednej pozycji i z czasem praktycznie zostały unieruchomione… wtedy dopiero trafili do pani doktor, do której też nas teraz wysłali i wtedy dopiero zrobiono operację, którą można było zrobić kilka lat wcześniej oszczędzając dziecku cierpień, niewygody i bólu… (że o pomyśle całkowitego wycięcia bioder „bo po co one dziecku które nie chodzi” nie wspomnę, gdyż to genialny pomysł jednego z bardziej znanych w środowisku ortopedii dziecięcej lekarza…)
Jakkolwiek więc sercem chcieliśmy trzymać się opinii że nie trzeba biodra na ten moment ruszać, to jednak wizja niepotrzebnych cierpień Julci przeważyła i zdecydowaliśmy się pojechać do Poznania do Pani dr n. med. Kingi Ciemniewskiej-Gorzela, u której od kilku lat leczy się też córka naszych znajomych. Pani doktor to młoda, ciepła kobieta, Julcia od wejścia szeroko się do nie uśmiechała a Jula wyczuwa ludzi 🙂 Jak zobaczyła RTG Julci (te sprzed prawie już roku) to aż się przestraszyła i od razu zaproponowała operację. Powiedziała że nie ma na co czekać, bo bioderko jest w bardzo kiepskim stanie i co nas jeszcze bardziej zaskoczyło, okazało się że nie tylko lewe wymaga operacji ale prawe też ponieważ owszem jest ono w tej chwili na właściwym miejscu ale tylko dlatego że miednica jest w lekkim pochyleniu i niejako „nachodzi” na kość udową – jak operacja lewego biodra ją wyprostuje, prawdopodobnie prawe biodro wyskoczy z panewki bo na ten moment wykazuje wszystkie pretendujące go do tego cechy…
Zrobiliśmy na miejscu RTG i okazało się że jest gorzej niż było, pojawiają się już zmiany zwyrodnieniowe, niewielkie ale to kwestia czasu jak się będą pogłębiać, nic dodać nic ująć – Jula dostała skierowanie do szpitala z kwalifikacją – pilne.
Wyszliśmy nieco oszołomieni natłokiem wiadomości i przerażeni perspektywą operacji całkiem już poważnej. Ma to wyglądać tak że najpierw operowane będzie lewe biodro, potem 6 do 8 tygodni gipsów i po zdjęciu gipsu biodro prawe i znowu tyle samo czasu w gipsach… Gips wyjątkowo niewygodny bo na biodrach, ale jakoś będziemy sobie radzić… Po roku od operacji będą wyjmowane wstawione w jej trakcie blaszki. W trakcie operacji Jula będzie miała też skracaną kość udową aby ułatwić biodru umiejscowienie się we właściwej pozycji.
Zdrowe i sprawnie działające biodra to dla Julci z pewnością nowe możliwości z codziennym funkcjonowaniu, brak ograniczeń w ruchomości i większe możliwe postępy w rehabilitacji. To jest jasne. Teraz już widzimy że nie ma na co czekać i trzeba jak najszybciej mieć to za sobą. W kwietniu wybieramy się do szpitala zapisać się na operację, podobno troszkę sobie poczekamy w kolejce… zobaczymy.
Na szczęście perspektywa operacji to nie jedyne co wynieśliśmy z wizyty w klinice, bardzo było nam miło kiedy Pani dr była wyraźnie zaskoczona tym jak Julcia bardzo fajnie kontroluje głowę i stabilizuje plecy, mówiła że rzadko spotyka się taką kontrolę u dzieci z tak mocnym porażeniem. Takie spostrzeżenia są dla nas jak miód na serce i po raz kolejny utwierdzają w tym, że w rehabilitacji idziemy dobrą drogą.
Pani dr nie miała też zastrzeżeń do stópek i kolan Julci, tutaj na szczęście wszystko jest w porządku…

Tak więc Julcię czeka operacja naprawy bioderek, nas mnóstwo stresu z tym związanego. Jak narazie stresujemy się faktem, że możemy sobie poczekać na termin operacji nie wiadomo jak długo… W kwietniu będziemy wszystko wiedzieć.

Jak już zaczęłam rehabilitacyjno-medycznie to mam jeszcze jedną sprawę do napisania. Czytam sobie właśnie pożyczoną od naszego rehabilitanta książkę pani Dr n. med. Grażyna Banaszek pt: „Rozwój niemowląt i jego zaburzenia a rehabilitacja metodą Vojty”. można by pomyśleć – po co mi taka książka skoro Julcia ma już 7 lat… fakt… nie jest jednak tajemnicą że jej rozwój ruchowy na etapie niemowlęcym, w wręcz wczesnoniemowlęcym, się jednak zatrzymał. Zresztą moja obecna fascynacja Vojtą powoduje że każda o tej metodzie książka mi odpowiada.
Podeszłam do tematu z zapałem godnym studenta przed sesją i już przy pierwszych kilku stronach prawie skapitulowałam… i to bynajmniej nie dlatego że książka jest napisana zbyt naukowym językiem który trudno mi zrozumieć (co nie wiedzieć dlaczego sugerował początkowo rehabilitant… cóż widocznie na zbyt bystrą w jego oczach nie wyglądam… 🙂 ) , książka jest napisana językiem bardzo przystępnym na pewno dlatego że adresowana jest między innymi do rodziców właśnie. Powód mojej kapitulacji (a właściwie prawie kapitulacji) był taki że się załamałam po prostu. Czytając o tym jak rozwijać się powinno niemowlę od pierwszych dni życia i jak szybko Vojta potrafi zdiagnozować problem przypominałam sobie jak to było z Julcią po porodzie i jak niewiele na ten temat wtedy wiedziałam… A niewiedza ta przełożyła się niestety na ogromne marnotrawstwo czasu jakim były pierwsze miesiące życia Julci a w których to nie była rehabilitowana bo lekarze z tzw „poradni ryzyka okołoporodowego” nie widzieli takiej pilnej potrzeby na tamten moment… W sumie to potrzebę taką zauważył łaskawie neurolog po trzech miesiącach życia Julci i to też bez szału, na zasadzie ” można profilaktycznie się zapisać na ćwiczenia ale nic się takiego jeszcze nie dzieje”. A działo się… czytając teraz tę książkę widzę ile – rozwój niemowlaka jest w niej opisany z dokładnością co do funkcji łopatki, barków, stawów czy każdego kręgu z osobna, niewiele pamiętam ale i tak czytając uświadamiam sobie jak wiele tych nieprawidłowości ujawniało się bardzo wcześnie, wtedy kiedy dla lekarzy najważniejsze było niewiele tak naprawdę mówiące badanie sprawdzające czy dziecko ma napięte rączki i nóżki… i można było już wtedy je wygaszać i uczyć mózg prawidłowych wzorców…
Świeżo upieczeni rodzice – dziecko z obciążeniem, bo wcześniak, bo zmiany w USG główki, są przestraszeni, całkowicie nieprzygotowani na takie wiadomości i poruszanie się w nowych realiach, przecież nikt o zdrowych zmysłach nie będzie szukał na siłę lekarza który powie że jest bardzo źle skoro słyszą od jednego że jest ok… Jak na ironię książka w słowie dla rodzica przestrzega przed szukaniem na siłę i uparcie korzystnej dla dziecka diagnozy… I teraz widzę że gdyby wtedy ktoś podsunął mi tą książkę albo gdyby była możliwość zdiagnozowania Julci jeszcze w inkubatorze, tak jak teraz robi to w szpitalu rehabilitant, to przez te pierwsze miesiące życia można byłoby może wyhamować choć niektóre przetrwałe już dziś i utrwalone odruchy i zachowania zastępcze, wytworzone w miejsce tych prawidłowych… Ja nie mówię że Julcia nie byłaby chora, że dziś biegałaby wokół stołu, mówię że może umiałaby przewrócić się z pleców na brzuch, może miałaby większą świadomość swojego ciała i większą celowość ruchów…
Tego oczywiście nie wiem, ale przez niewiedzę i ignorancję wręcz lekarzy nie było nam dane się o tym przekonać.
Dziś Sebastian robi z Julcią ogromną pracę, postępy jakie widzimy są zadziwiające i Julcia wiele zyskuje, mózg, choć już nie taki plastyczny jak niemowlęcy, ma szansę się nauczyć prawidłowego wzorca i nad tym pracujemy i będziemy pracować. Nie mogę jednak oprzeć się myśli że gdyby zacząć wcześniej…
Cóż, pozostaje mi mieć nadzieję, że dziś książka ta (wydana nota bene I raz rok przed urodzeniem Julci) trafia do szerszego grona rodziców dzieci z ryzyka i nie tylko do tych które planują czy mają potrzebę ćwiczyć vojtą ale do tych które mają większą niż my te 7 lat temu, świadomość tego jak ważna jest wczesna diagnostyka i umiejętność pielęgnacji i postępowania z niemowlęciem po to by w dorosłym życiu swoich pociech zapobiec chociażby skoliozom, płaskostopiu czy no dyslekcjom, bo jak się okazuje prawidłowe napięcie mięśniowe zaniedbane u dzieci ma wpływ na wiele spraw, a porażenie mózgowe to już jego ekstremalny objaw.
to tyle, wracam do czytania, do czego zainteresowanych szczerze zachęcam.

i minął kolejny tydzień…

nie mam pojęcia kiedy ten czas mija… albo to już taki wiek że zaczyna się inaczej na czas patrzeć w ogóle, albo ostatnio ktoś nam sukcesywnie codziennie podkrada po godzince… 🙂 w sumie to wrażenie powinno być odwrotne bo dzień się wydłuża a jest na co patrzeć bo zima kwitnie (śniegowo 🙂 ) a tu zanim zdążę się zorientować mija kolejny dzień i kolejny…
Odkąd Julcia wróciła do przedszkola brakuje dnia na wszystkie zajęcia po przedszkolu – czas popołudniowy w którym mogą się odbyć nieco się wtedy zagęszcza, w czasie ferii swoboda dobierania godzin była zdecydowanie większa. Priorytetem jest oczywiście vojta, na nią musi być czas i efektem tej determinacji od początku roku Jula nie opuściła żadnych zajęć – mamy 100% frekwencję co przekłada się na widoczne postępy. Zawsze jak zaczynam coś chwalić to potem się sypie, ale mam nadzieję, że tendencja się utrzyma, szczególnie że Julcia jest w naprawdę dobrej formie i, co oczywiście bardzo nas cieszy, zmniejszyła jej się ilość i intensywność napadów padaczki (proszę tu bardzo mocno odpukać) bo nawet jeżeli napad się pojawi w najbliższym czasie, to i tak czas jaki minął od ostatniego jest dłuższy niż zwykle. Jest to o tyle dla nas ważne że na zajęciach Julcia pracuje bardzo ciężko, widać że kosztuje ją to wiele wysiłku. Mamy które do mnie piszą i pytają o vojtę zwykle dziwią się, że Jula ćwiczy raz dziennie, podczas gdy im zalecano po kilka, zwykle trzy cztery razy i że my jako rodzice z nią nie ćwiczymy. Ja byłam też zdziwiona kiedy takie zalecenie dostaliśmy, zalecenie te jednak jest od najlepszego na świecie specjalisty Vojty, który poznał Julcię w listopadzie i widział jak pracuje i z którym mam nadzieję, że uda nam się znowu spotkać w maju po to by ocenił stan Julci po tych kilku miesiącach zaleconego przez Niego trybu i rodzaju pozycji. Może coś zmieni, choć nie wydaje mi się, bo Jula naprawdę idzie do przodu, a ja widząc jak zmęczona jest po godzinie zajęć nie miałabym sumienia jeszcze raz w tym samym dniu jej tak męczyć. To, że sami z nią nie ćwiczymy wynika z faktu, że nie ma takiej potrzeby. Sebastian jest u nas tak często jak trzeba a w weekend albo Jula odpoczywa albo ćwiczymy z nią podstawowe pozycje, tak żeby nie wypadła z rytmu ale bez szału. Prawdziwa praca jest z terapeutą i widząc jak ćwiczą razem nie wyobrażam sobie że jakiś rodzic byłby w stanie w taki sposób pracować. Na tyle spraw trzeba w tym samym czasie zwracać uwagę, wiedzieć jaki mięsień powinien w danym momencie pracować a jaki nie może i trzeba go zablokować, ja siedząc obok przy każdych zajęciach nie ogarniam tego i jak już nawet mi się wydaje że wiem, pojawia się coś zupełnie nowego. Przez te kilka już miesięcy pracy vojtą Julci z Sebastianem wiem, że gdybym miała to robić ja czy Damian, Jula dziś nie byłaby nawet w połowie postępu jaki osiągnęła do tej pory – terapeuta obserwując to co dzieje się na zajęciach często z dnia na dzień zmienia pozycje, robi „wariacje wariacji” o których mówił Pan Roland na kursie, czyli łączy ze sobą różne strefy wyzwalania w zależności od tego jak Jula w danym momencie pracuje. Te moje z nią weekendowe ćwiczenia to taki tylko przerywnik między pracą w tygodniu. Nie mam ani takiej wiedzy ani siły żeby w taki sposób pracować. Przeczytałam kiedyś, że rehabilitację trzeba zostawić rehabilitantowi a rodzic ma być rodzicem i tego się trzymam bo to się u nas zdecydowanie sprawdza 🙂
Druga sprawa że Jula ma już 7 lat i jest spora, nie da jej się ogarnąć jedną ręką jak maluszka i trzeba mieć siłę żeby ją utrzymać w konkretnej pozycji.
a może po prostu się tłumaczę… 🙂 ale przecież najważniejsze żeby Jula wyniosła z zajęć jak najwięcej a tak się właśnie dzieje 🙂

tymczasem zima piękna, przyszedł weekend u jutro mamy akcję saneczkową w planach, wstyd przyznać ale tej zimy na sankach z Julcią jeszcze nie byliśmy… trochę dlatego że Damian dużo pracuje a na sanki z Julcią musimy iść razem, a trochę dlatego, że takiej saneczkowej pogody nie ma znowu tak długo. Ale w ten weekend śniegu będzie sporo i jest szansa na konkretną ekipę saneczkową 🙂

pozdrawiam 🙂

czas płynie szybko i mroźnie :)

Szczerze mówiąc nie wiem gdzie nam ten czas ucieka, dzień , dwa, weekend… i już pierwszy tydzień ferii za nami. Pogoda piękna, w końcu doczekaliśmy się mrozu i to w słonecznej oprawie więc korzystamy z pogody co jakiś czas wynurzając się na spacerek 🙂 Muszę przyznać że pokusa zostania w ciepłym domku była czasem dosyć mocna, szczególnie że pakowanie się w ciuchy zimowe w ilości nie do zliczenia jest praco i czasochłonne, ale byłam twarda i wyruszyłyśmy na kilka spacerków, nawet jak nie musiałyśmy nigdzie iść. Jula ledwo wystawała spod zwojów czapek i szalików ale nie narzekała 🙂 Moja niezawodna futrzasta czapa, spod której też ledwo mnie widać w końcu miała okazję wyjrzeć z szuflady i całkiem nieźle się sprawdzała. To podobno początek mrozów – myślę, że granica przy której nie będę się już opierać pokusie zostania w ciepłym domku to będzie jakieś -15 stopni, ale póki co mróz jest do tego w połowie drogi 🙂
Tymczasem mróz mrozem a w dobrze nagrzanym pokoiku Jula dzielnie ćwiczy i coraz bardziej nas zadziwia swoimi postępami. Co prawda protestuje przy tym nie mniej niż zwykle, ale jest w dobrej kondycji i szybciutko po zajęciach odpoczywa i wraca do dobrego humoru. Nawet w trakcie zajęć, jak sobie chwilkę odpoczywają, zdarza jej się uśmiechać 🙂

Julcia z Sebastianem w czasie zajęć Vojty

vojta, rehabilitacja, julkaimy, julia nowacka

vojta, rehabilitacja, julkaimy, julia nowacka

Jula jest w czasie ferii w domku, nie chodzi do przedszkola więc nie za bardzo mam czas na bieżące pisanie – jest tyle do zrobienia w ciągu dnia i tyle ciekawych zajęć 🙂 Ostatnio Julci bardzo podobają się opowiadania Misia Uszatka, pięknie wznowione wydanie książki, którą dostała razem z wesołym Elmo śpiewającym o kształtach i kolorach. Takie to prezenty przywiózł nam niedawno nieco spóźniony ale zawsze mile u nas widziany i wyczekiwany Mikołaj 🙂 Buziaki Tomuś! 🙂

Pioseneczki Elmo też Julci przypadły do gustu 🙂

julkaimy.pl

julkaimy.pl

w międzyczasie nazbierało się troszkę zdjęć, z dnia Babci i Dziadka, z pysznego obiadku na jakim byliśmy u mojej Mamy, która tydzień temu przyleciała z Anglii, z kilku innych jak zawsze wesołych wizyt Wujków z Ciocią 🙂
jak tylko będę miała chwilkę to zaraz uzupełnię braki 🙂

pozdrawiam serdecznie 🙂

/a

biało i zimowo i troszkę wspomnień:)

Mamy piękną zimę i trzeba się napatrzeć bo powoli niknie… Jula chodzi do przedszkola więc na spacerki popołudniowe niewiele zostaje czasu, mimo to udało nam się wymknąć na mróz i to w ostatnim momencie jak się okazało 🙂
Tymczasem Jula ciężko pracuje na zajęciach z Vojty i pisząc ciężko mam dokładnie to na myśli… przechodzę chyba kryzys związany ze słuchaniem jak płacze… nie wiem czy to dlatego że moja odporność spada czy dlatego że Jula płacze bardziej niż zwykle… I jak po raz kolejny odbieram Julę z rąk Sebastiana zapłakaną i niesamowicie zmęczoną i zadaję sobie pytanie „po co to wszystko?!” to jak emocje opadną a Julcia się uspokoi i odpocznie widzę jak pięknie pracują jej mięśnie brzucha i jak pięknie prosto siedzi a uciekające jej w dolnej partii kręgosłupa plecy i przez to krzywe siedzenie było tym z czym ostatnio walczyliśmy. Sebastian kładzie ją na brzuchu i widzimy pięknie opuszczone równe łopatki i proste plecki przy głowie zadartej w górę i coraz lepszym podporze. Ale to co ostatnio zrobiła na zajęciach to dla nas milowy krok na przód – w stymulacji z łokcia leżąc na brzuszku podciągała kolanka na boki i przerzucała bioderkami przenosząc ciężar tak jak przy pełzaniu (nie przemieszczała się przy tym bo była zblokowana, ponieważ tego wymaga ta stymulacja) a takiej pracy wykonanej samodzielnie bez pomocy rehabilitanta Julcia nie zrobiła nigdy wcześniej… Mam więc jasność co do tego że Vojta jest dla nas właściwą drogą i to mnie jeszcze trzyma ale nie jest łatwo. Choć użalanie się nad swoim kryzysem to istny egoizm w porównaniu z tym jak ciężką pracę wykonuje Julcia. Pilnujemy żeby cały czas jej powtarzać jak pięknie pracuje i chwalić za postępy, musi wiedzieć o tym, że to wszystko dla jej dobra. Jej uśmiech po odpoczynku jest dla nas największą nagrodą 🙂
Nie będę jednak czarować że jest łatwo bo nie jest, mam nadzieję, że z czasem Julci będzie łatwiej pracować przy stymulacjach które już zdążyła wypracować a my do tej pory nie zwariujemy…

A teraz z zupełnie innej beczki. Ostatni finał Wielkiej Orkiestry spowodował że powróciliśmy myślami do dnia urodzenia Julci. Kontekst był jasny bo, ponieważ Orkiestra zbierała na sprzęt dla wcześniaków co jakiś czas pokazywały się w telewizji oddziały OIOM noworodkowe z maluszkami w tle leżącymi w inkubatorach (swoją drogą przy okazji dowiedziałam się że jedna z moich koleżanek z czasów liceum z którą nie mam kontaktu też urodziła wcześniaczka bo wypowiadała się z jednego ze szpitali – mam nadzieję Martuś że wszystko jest w porządku) i tej dźwięk… te pikające monitory oddechu i tętna… nie sądziłam że po takim czasie tak na nie zareagujemy… aż mi serce podskoczyło do gardła i przypomniałam sobie jak codziennie szliśmy na OIOM tym korytarzem… panicznie zastanawiając się podczas tej trasy czy wszystko jest w porządku… no jak wiadomo nie wszystko było i dzień w którym pani dr powiedziała że Jula ma zmiany w USG główki zapamiętam już chyba na zawsze…
– „nie mam dla Pani dobrych wiadomości…” usłyszałam …a potem, na moje pierwsze jakie mi się nasuwały pytania o następstwa tych zmian: „wie Pani – jest różnie, niektóre dzieci z tego wychodzą po rehabilitacji, niektóre nie, córka prawdopodobnie nie będzie chodzić…”
i tak sobie zostaliśmy z taką informacją która była wtedy mniej więcej końcem świata… dziś problem nie chodzenia u Julci jest naszym najmniejszym ale wtedy to była masakra…
i tak sobie właśnie to wszystko poprzypominałam i przy tej okazji zdałam sobie sprawę w z tego, że nie mam na blogu zdjęć Julci z tamtego okresu, a przecież to bardzo ważne zdjęcia i dzięki temu że Damian je wtedy zrobił do dziś mam pamiętam jak malutka była Julcia ( 31tc 1170 gram)

i tak wyglądała nasza Julinka w pierwszych dniach życia

julkaimy.pl julia nowacka wcześniak

julkaimy.pl julia nowacka elbląg wcześniak

szybciutko nabierała ciałka i z czasem zrobił się z niej pulchniaczek,

julkaimy.pl julia nowacka elbląg

julkaimy. pl julia nowacka elbląg

także pewnie gdyby nie te zdjęcia to nawet nie pamiętalibyśmy jaka była drobniutka… 🙂

pozdrawiam jeszcze biało i zimowo 🙂