jeszcze o emocjach ale już nie tylko :)

Będą dwie dobre wiadomości:
Pierwsza to oczywiście pierwszy w historii medal siatkarzy na LŚ a druga to że ostatni raz wspominam na blogu o siatkówce… 🙂 (przynajmniej do Mistrzostw a to jeszcze długo 🙂 ) Warto było się podenerwować słabszymi momentami po to żeby ostatecznie cieszyć się ze zwycięstwa z chłopakami 🙂 Cieszyła się też Julcia, która, jak przystało na porządną kibickę, oglądała z Mamą mecze, a bardzo to lubi 🙂 Wczoraj, ponieważ się obudziła pod koniec meczu o złoty medal i nie bardzo chciała zasnąć, załapała się na dekorację medalową, którą obejrzeliśmy sobie w trójkę, bo jak tu po obejrzanych meczach przepuścić takie widowisko 🙂
Jeden z wcześniejszych meczów też obejrzała z nami mimo późnej pory, w końcu ma wakacje 🙂 a na zajęcia spokojnie wstanie (najwcześniej ma na 9).
Taka to nasza mała kibicka rośnie 🙂
No ale dosyć o siatkówce, wracamy do codziennych spraw.
Damian jeszcze nie wyszedł z problemów z kręgosłupem, nadal go boli, okazało się że ma skręcony jeden z kręgów, stąd ucisk i ból, ciekawe że ten sam RTG miał na pogotowiu i tam opis był bez zastrzeżeń, a jak poszedł do neurologa to ten spojrzał na zdjęcie i od razu powiedział co i jak… W każdym razie dzielnie sobie radzi mimo bólu, bo takie czasy że pracy nie można odpuścić… póki co na przepisanych środkach rozluźniających i przeciwbólowych i za dwa dni ma iść do tego samego neurologa, który ma specjalizację z terapii manualnej i spróbuje mu ten krąg nastawić (nie mógł od razu bo mięśnie były zbyt napięte wokół kręgu).
Tymczasem Jula mimo wakacji pracuje codziennie. Właściwie tylko w piątek Jula ma jedne zajęcia, w pozostałe dni co najmniej dwie terapie, a bywa że i trzy. Ale teraz kiedy nie ma przedszkola mamy na nie cały dzień, co znacznie poszerza nasze możliwości czasoprzestrzenne dostosowania się do godzin 🙂
Sebastian wprowadza powoli metodę Vojty. Narazie stopniowo i bez szału – próbuje i obserwuje reakcje i ja też przy okazji przyczajona cichutko za rogiem pokoiku, bo jak Jula mnie przyuważy to zaczynają się marudzenia – sami najlepiej się tam dogadują. Odruch sprawdzania co się dzieje jak Jula płacze w trakcie ćwiczeń oczywiście mam i pewnie jako rodzic będę miała zawsze, ale szczerze powoli zaczynam doceniać sytuację w której z Juli płaczem i protestem musi radzić sobie Sebastian, nie ja i wręcz nie powinnam ingerować, bo krzywda jej się nie dzieje a moja obecność tylko potęguje protest. I jakoś to funkcjonuje, choć Jula bardzo rzadko marudzi Sebastianowi a i on już ją zna na tyle, że wie kiedy trzeba odpuścić i dać jej odetchnąć. Najważniejsza jest równowaga 🙂 Każdy ma swoje racje a Jula to już duża panna więc czasem jej zdanie też musi być brane pod uwagę 🙂
Wracając do samej metody Vojty, to choć niewiele jeszcze Jula jej ma, to podoba mi się to co obserwuję na zajęciach, to jak reagują mięśnie i (dzięki cierpliwości rehabilitanta do moich ciągłych wątpliwości i pytań) wiem co konkretnie u Julci ma to zmienić. A Jula, choć widać że jest to dla niej męczące, jest dzielna i fajnie sobie radzi.
Damian ostatnio pstryknął nawet kilka zdjątek bo dawno nie robił Juli na ćwiczeniach:

W niedzielę odwiedziła nas moja Kasieńka, na stałe mieszkająca z mężem i synkiem w Anglii, która przyleciała z synkiem na tydzień do Polski. Maiki, który jest naszym chrześniakiem, ma trzy latka i jest przesłodki 🙂 Jula początkowo z rezerwą, jak to ona do dzieci, ale w końcu jednak z uśmiechem obserwowała jak biegał w około między zabawkami 🙂
Damian oczywiście z aparatem też trochę pobiegał 🙂

pozdrawiam 🙂

remont remont… i nie tylko

Remont trwa, a my z tej okazji wyprowadziliśmy się na parę dni do Damiana rodziców, troszkę za miasto. Od niedzieli jesteśmy już u siebie, ale moi teściowie gościli nas cały tydzień i było nam naprawdę dobrze za co bardzo bardzo dziękujemy 🙂 (nie żebym nie podziękowała osobiście, ale nie zaszkodzi jeszcze raz 🙂 ).
Damian jeździł do pracy a my z Julcią niewiele się wynurzałyśmy w stronę miasta. Jula nie jeździła do przedszkola, Sebastian przyjeżdżał do nas, (za co też bardzo dziękujemy), także praktycznie jeździłyśmy tylko do pani Agnieszki na godzinkę na zajęcia logopedyczne. Miałyśmy z Julcią naprawdę wczasy 🙂 Domownicy dzielnie znosili okupowanie przez Julcię TV w ilości czasu dla nas normalnej jednak dla innych nieco zbyt wydłużonej 🙂 Ale po kilku dniach Julci nie było już tak łatwo przebić się ze swoim fochem jak na ekranie pojawiało się nie to na co miała ochotę… Babcia i Dziadek już umieli sobie z nią poradzić 🙂

Jak tylko było można korzystałyśmy ze słoneczka i nawet udało się Julci opalić nieco, bo zwykle raczej ją przed opalaniem bronię. Daleko od zgiełku miasta jest cudnie… A do tego Damiana rodzice mają przepiękny ogród który codziennie po prostu prosi żeby do niego wyjść 🙂

Nie znaczy to jednak że mniej już lubimy nasze mieszkanko… wręcz przeciwnie, teraz o wiele bardziej 🙂 szczególnie takie pozbawione jednej ściany i wyposażone w nową podłogę i drzwi wejściowe 🙂
Kurzu już nie ma, z grubsza można powoli zacząć funkcjonować mimo, że remont jeszcze trwa, dlatego wróciliśmy i w czasie jak Jula jest w przedszkolu coś tam już poogarniamy.

Nie byłabym sobą gdybym nie wspomniała o meczach (siatkówki oczywiście). Oglądałam owszem, jakże by nie, co prawda nie w zeszły weekend, bo założyłam, że sobie poradzą i bez mojego kibicowania z takie przeciwnikiem, ale w ostatni już koniecznie bo USA to nie przelewki. No przelewkami nie były, euforia mieszała się z „co oni wyprawiają?!…” niekoniecznie w tak łagodnej formie wyrażenia, ale mecze były bardzo fajne i to był kawałek dobrej siatkówki, szczególnie, że w drużynie pojawili się debiutanci. Przy okazji niespodziewanie okazało się że Damiana Mama kibicuje nie gorzej niż ja, a wręcz nawet lepiej biorąc pod uwagę natężenie krzyków w sytuacjach przeróżnej maści 🙂 A wiadomo, że wtedy mecz się ogląda zdecydowanie lepiej.

Tak więc jesteśmy w domku, Jula jeździ do przedszkola, chodzi na zajęcia, ma wolne od zajęć z Sebastianem bo pojechał na kilka dni na kolejne szkolenie.

zdjęć mam sporo ale część jeszcze w aparacie Damiana więc poczekamy na wszystkie 🙂

pozdrawiam

Wielkanocny nastał czas :)

a jak już nastał to chciałam wszystkim życzyć radości z codzienności, satysfakcji ze spełniania marzeń, a w czasie Świąt chwili wytchnienia od codziennej pogoni oraz ciepłych chwil spędzonych w gronie rodzinnym.
O Świętach będzie jeszcze na pewno okazja napisać dlatego skupię się na tym co do tej pory się działo, a że nieco znowu zaniedbałam bloga to troszkę czasu już minęło.
Przez ostatnie dwa tygodnie Jula w przedszkolu była dni… dwa troszkę dlatego że była lekko przeziębiona a wtedy wolimy ją mieć w domku, a troszkę dlatego że miała więcej niż zwykle zajęć rehabilitacyjnych i do do południa o czym więcej napiszę później.
Najistotniejsze że efekt jest taki, że od kilku dni wygląda na bardzo zmęczoną i myślę, że należy jej się trochę odsapnięcia od zajęć ruchowych, tak jak już raz się zdarzyło i jak wtedy się okazało, przerwa bardzo dobrze wpłynęła na Julcię. Myślę, że ok tygodnia, oprócz przerwy świątecznej, wystarczy żeby zregenerowała siły.

Jak narazie rządziłyśmy więc w domu, choć w tym wypadku “w domu” zupełnie nie oznaczało przebywania w nim przez dłuższy czas, bo ciągle trzeba gdzieś być szczególnie że okres przedświąteczny to czas zakupów, tych planowanych i (niestety) tych co niespecjalnie jesteśmy w stanie przewidzieć…no i czas nurkowania w garnkach, ale to już przyjemniejsza część całego zamieszania. No i przy okazji wyszło, że wymyśliłam podobno nową instytucję, a mianowicie – obiad wielkanocny. Nie żebym miała coś przeciwko śniadaniom – wręcz przeciwnie, śniadanie zawsze było i będzie moim ulubionych posiłkiem, ale z racji specyfiki tegorocznych Świąt będę takowy obiad właśnie przygotowywać I w zdaniu tym “będę przygotowywać” jest zdecydowanie kluczowym stwierdzeniem Tak więc na śniadaniu będziemy się gościć a na obiadku będą się gościć u nas To mój debiut w tej dziedzinie więc przejęłam się bądź co bądź, choć w moim wieku raczej nie ma się co chwalić faktem tak nikłego zaangażowania w proces przygotowywania potraw świątecznych… Na swoją obronę powiem tylko że wynika to z faktu iż nasza rodzinka, zarówno od strony mojej, jak i Damiana, jest tak gościnna i tak wypełnia nam czas wszelkich Świąt (kochamy Was za to!), że nawet gdybym chciała, nie mam jak wcisnąć w grafik jedzenia czegokolwiek co miałabym zrobić
No ale nie tym razem Moi rodzice spędzają Święta razem w Anglii, (co nas bardzo cieszy bo należy im się ten czas ) więc udało mi się wygospodarować jedno popołudnie świąteczne kiedy to odwiedzą mnie moi bracia z Dominiką, a kto wie, może w promocji będzie też wspólne śniadanko w lany poniedziałek
Także poczułam smak świątecznego biegania bo wszelkiej maści sklepach i problemów z cyklu “jak to nie będzie już ładnego boczku?!… a z czego ja zrobię roladę?!…” otóż nie zrobię bo w porze przebywania w sklepie ładnego boczku my jeszcze nie nadajemy się na zakupy, bo wtedy kończymy śniadanko i pijemy kawkę… za osobiste osiągnięcie uważam jednak (mimo zupełnie nie zakupowej już pory) dostanie popularnych ostatnio chlebków do żurku, w dość sporej liczbie 12 sztuk, które owym właśnie tytułowym żurkiem wypełnię, (5 z tych 12 ) a mam przy tym takie szczęście, że zrobią go dla nasi przyjaciele więc niewątpliwie będzie najlepszy na świecie
ja za to mam kilka całkiem konkretnych innych planów, którymi nie będę się dzielić na blogu bo to nie kącik kulinarny… a zresztą jak mi coś nie wyjdzie to potem nie będę musiała się tłumaczyć z tego że miało być inaczej
W całym tym czasie zakupowo-bieganinowym Jula była bardzo dzielna, była z nami wszędzie i wszędzie okazywała ogromne pokłady cierpliwości! choć doskonale wiemy, że bieganie po sklepach do jej ulubionych zajęć zdecydowanie nie należy… bieganie po sklepach i słuchanie jednocześnie ulubionych muzyczek – już bardziej
kochany nasz fąfelek!
No ale chciałam wrócić do zajęć jakie Jula miała ostatnio w nieco większym natłoku niż zwykle.
Mamy w końcu zdjęcia z zajęć z pieskiem, choć Gonia, widoczna na zdjęciach to piesek zastępczy na czas kiedy Negra nie może brać udziału w zajęciach bo ma cieczkę.
Tak więc na zdjęcia załapała się przesłodka Gonia 🙂

dogoterapia, kynoterapia, julka i my, elbląg dogoterapia, kynoterapia, julka i my, elbląg dogoterapia, kynoterapia, julka i my, elbląg

jak już robic zdjęcia to robić 🙂 dlatego i w czasie ćwiczeń z Sebastianem Damian szalał z aparatem 🙂
a Julcia dzielnie ćwiczyła:

nie zabrakło nam też czasu na tradycyjne malowanki 🙂 z Kredzią i „Malowankami” zresztą 🙂

odwiedzili nas też wujki z Dominiką, co dla Julci zawsze jest pretekstem do ubawu po pachy 🙂 niespodziewanie w moim braciszku ujawnił się talent budowniczy 🙂

klocki, budowla,

i jeszcze trzy uśmiechnięte babki 🙂

Poza stałymi już codziennymi punktami dnia przez trzy dni w ostatnim tygodniu służyła, obok kilku innych chorych dzieciaczków, jako “modelka” w szkoleniu rehabilitantów z używania kombinezonów Dunag 02. Jula w takim szkoleniu uczestniczyła w trakcie ostatniego turnusu w Michałkowie, gdzie ćwiczy w tych właśnie kombinezonach. Tym razem szkolenie było u mojej koleżanki Oli, która otworzyła w Elblągu ośrodek rehabilitacji pod nazwą “Arka”. W nim też będzie można w takich kombinezonach poćwiczyć. Zdjęcia wrzucę po Świętach.

Jeszcze raz wszystkiego dobrego z okazji jakże radosnych Świąt 🙂

pozdrawiam serdecznie

„…ja tam tym dzikom nigdy do końca nie ufałem!…”

tak właśnie! 🙂 tak tez oświadczył mój braciszek i jest to w prawdzie bardzo wyjęte z kontekstu, ale za to w pełni oddające charakter naszej ostatniej rozmowy przy okazji przesympatycznego spotkania rodzinnego 🙂
Dla rozjaśnienia nieco sytuacji dodam tylko że chodziło o konkretne dziki występujące niepokojąco blisko ludności w sezonie w Krynicy Morskiej, a z którymi to, braciszek mój, zresztą nie tylko on, miał nie raz spotkania różnego stopnia 🙂
Ponieważ wypowiedź ta zupełnie nie leży w kontekście niniejszego postu na tym zakończę wdawanie się w szczegóły bądź co bądź, merytorycznie bardzo konkretnej rozmowy 🙂
Po prostu jak to usłyszałam to od razu (tak czasem niestety mam…) zobaczyłam owo zdanie w tytule następnego postu 🙂

A teraz zupełnie o czymś innym 🙂
Jak już zaczęłam o owym spotkaniu to oczywiście o nim też dwa zdania, bo nie tylko o dzikach były prowadzone konwersacje 🙂
Spotkanie było równie przesympatyczne co rodzinne (dla jasności – nierodzinni jego uczestnicy są przez nas uważani za rodzinę więc pozostaję przy wcześniejszym określeniu 🙂 )
Jula jak zwykle kiedy wujki pojawiają się w zasięgu wzroku i ramion, była przeszczęśliwa i uradowana po wsze czasy 🙂 Nie chcę tu umniejszać miłości jaką darzy pozostałych gości, ale co tu dużo mówić, wujki to wujki! nawet my rodzice, przestajemy wtedy istnieć 🙂
Było wesoło, smacznie i ciepło 🙂 uwielbiam takie spotkania i kocham Was wszystkich mocno! 🙂

julkaimy

Jula ma dodatkowo powody do zadowolenia bo w tym tygodniu nie nachodziła się za wiele do przedszkola, od kilku dni jest w domku. W środę wychowawczyni zadzwoniła, że Jula jest jakaś nieswoja, wygląda na osłabioną i nawet zasnęła po obiadku co jej się nie zdarza, więc się przestraszyłam troszkę. Zanim wróciła do domu zdążyłam odwołać rehabilitanta i już prawie nie mieliśmy jechać do pani logopedki, ale Jula wróciła całkiem zadowolona i w dobrej formie więc widocznie musiała odespać ostatnie niezbyt spokojne noce.
Noce nie były spokojne bo miała atak, w sumie nie różniący się od tych co zwykle ale tym razem zdarzyło się, że się zakrztusiła gdyż z żołądka cofnęła jej się woda jaką dwie godzinki wcześniej dałam jej do picia bo strasznie chciało jej się pić… trochę napędziła nam stracha ale na szczęście udało się odkrztusić jak atak (na szczęście szybko) przeszedł.
Najważniejsze że Jula była w dobrej kondycji więc równie szybko co odwołałam – zawołałam ponownie rehabilitanta i do pani Agnieszki też zaraz później pojechaliśmy. Podczas obydwu zajęć Julcia jak zwykle była bardzo aktywna i zadowolona.
Tak czy tak, informacji o jej gorszym samopoczuciu nie można lekceważyć i bardzo się cieszymy że w przedszkolu są na to tak wrażliwi, więc postanowiłam, że Jula posiedzi w domku do końca tygodnia. Miałyśmy w końcu czas na pójście do fryzjera bo Julci włoski robiły się już niepokojąco długie (niepokojąco=tak że nie mogłam ich okiełznać dwoma spineczkami i zbyt często robiłam kucyki 🙂 ) i porobić rzeczy na które na co dzień nie za wiele jest czasu. Miałyśmy więcej czasu tylko dla siebie 🙂 bo w tygodniu zawsze się coś dzieje.
No ale mam nadzieję, że Jula wróci do przedszkola od poniedziałku bo zacznie się odzwyczajać 🙂 a wakacje już blisko więc już się tak dużo nie nachodzi 🙂

byliśmy też na urodzinkach Julci kuzyna, Konradka, kończył cztery latka. Ciocia Marta jak zwykle zrobiła pyszne jedzonko i jak zwykle było sympatycznie i wesoło, jak to z dzieciakami 🙂
Jula zgłębiała tajniki gry w mini wersję piłkarzyków 🙂

tak sobie oglądam te zdjęcia, zresztą nie tylko te ale w ogóle nasze zdjęcia, i tak sobie myślę (zdarza mi się czasami… 🙂 ) że dzięki Damianowi każdy praktycznie moment spotkania, czy to rodzinnego czy zwykłego ot po prostu, każdy moment kiedy cokolwiek się dzieje (i nie mam tu na myśli wielkich wydarzeń ale np. zdarzenia pt. czytamy książeczkę, malujemy kredkami, śmiejemy się, płaczemy, siedzimy, stoimy, itd… czyli codzienność po prostu, i to dokładnie wszystko co może się w niej dziać) jest uwieczniany na zdjęciach i przez to daje nam wiele radości przy wspomnieniach bo przecież nie wszystko da się pamiętać a naprawdę warto 🙂 dziękuję Ci za to kochanie 🙂

pozdrawiam 🙂