i nieco mniej złota jesień :)

Witam
ostatnich kilka dni jest dowodem na słuszność stwierdzenia, że dobrze było opisać piękną jesień póki była piękna… bo z jej urody wiele już nie zostało 🙂 przynajmniej u nas. Nie wykluczone że moją opinię zdeterminował też fakt, że Jula przez ostatni tydzień i jeszcze kawałek obecnego chorowała troszkę a wredny katar nie pozwalał jej spokojnie spać… W każdym razie już jest zdrowa i chodzi do przedszkola (tyle że jesień nadal deszczowa i ponura…). No ale czegóż się spodziewać, w końcu powoli zbliża się grudzień i tu pojawia się zdecydowanie bardziej optymistyczna perspektywa, bo cóż może nam się kojarzyć z grudniem jak nie Święta 🙂 Same Święta oczywiście reklamy nie potrzebują, ale moim zdaniem nieco niedoceniany jest (mój osobiście ulubiony) okres tzw. okołoświąteczny:). Mam jednak swoje warunki – na ulicach musi być jak z okładki – biało od śniegu, jasno od lampek i czerwono od ozdób świątecznych 🙂 a w TV obowiązkowo muszą się zacząć filmy i bajki rodzinno-mikołajowe. Na taki klimat czekam co roku z niecierpliwością. Ponieważ ostatnio zima nas nie oszczędza to białą cześć mamy załatwioną, lampek i ozdób tez na pewno nie zabraknie a niedługo zacznie się też gorączka przedświątecznych zakupów. Już można oczopląsu dostać od stert zabawek przeróżnej maści, a że mam je komu kupować (czterech chłopaków i Julcia) to już zaczynam poważnie rozważać niektóre opcje 🙂
Jest coś magicznego w tej krzątaninie, w robieniu listy prezentów i wymyślaniu potraw świątecznych (w moim przypadku zwykle na wymyślaniu się kończy bo sama niewiele robię do jedzenia, gdyż przez całe Święta zwykle jesteśmy w gościnie).
Magia pozostanie magią jak nie wkradnie się w nią nieodłączny niestety w dzisiejszych czasach pośpiech… dlatego, jak już wspomniałam już zaczęłam poważnie rozważać opcje zakupowe i jest nadzieja, że w tym roku będzie na spokojnie i bez stresu… To też całkiem wygodne pod kątem ekonomicznym, rozłożenie sobie na dwa miesiące zakupu prezentów jest zdecydowanie mniej odczuwalne dla domowego budżetu.
Gazetki reklamowe sklepów sieciowych już są pełne ozdób, choinek i pomysłów na prezenty 🙂

Rozmyślanie nad Świętami sprawiło, że zanim się zorientowałam sięgnęłam po wspomnienia z tym związane, co w moim przypadku oznacza, że zaczęłam, po wielu latach po raz pierwszy chyba, przeglądać skrzętnie i szczegółowo niegdyś pisane przeze mnie pamiętniki. Miałam taki okres w życiu w którym popełniłam kilka pamiętników i przez „kilka” mam na myśli ok. 7 zeszytów skrzętnie zapisanych od deski do deski a obejmujących okres mniej więcej 7 lat (1992-1999). Pisząc o rodzinnych świętach sięgnęłam do nich żeby zobaczyć co mam tam na ten temat napisane. I muszę powiedzieć że dawno się tak nie uśmiałam… 🙂 czytałam kartka po kartce i nie mogłam się nadziwić jakie to ja miałam niesamowicie poważne problemy… no bo G. nie spojrzał się na mnie tylko obok i dwie kartki cóż to teraz z tego wynika i jakie są opcje do rozważenia! (swoją drogą ów G., moja wielka szkolna miłość, zupełnie nie zwracał na mnie uwagi i jego spojrzenia w jakąkolwiek by nie padały stronę, z pewnością nie miały ze mną nic wspólnego… 🙂 ) Albo dylemat dnia – kupić „Dziewczynę” Brawo” czy „Popcorn”… a należy nadmienić, że w owych czasach tylko te trzy opcje wchodziły w grę (i całe szczęście 🙂 )
Częstotliwość pisania zmniejszała się z wiekiem i jak początkowo opisywałam dzień po dniu, tak przy końcu jechałam już okresami nawet kilkumiesięcznymi. Jak poznałam Damiana i zaczęliśmy się spotykać pamiętnik okazał się niepotrzebny 🙂 no a teraz proszę – wracamy do korzeni bo blog, choć siłą rzeczy zupełnie nie tak osobisty jak pamiętnik, jest swego rodzaju jego odpowiednikiem
No i teraz czarno na białym jest dowód na mój oczywiście niezmiennie młody aczkolwiek już bądź co bądź dojrzały wiek, bo zaczynam wspominać „czasy dzieciństwa” :):
Bardzo rzadko wiedzieliśmy co dostaniemy od Mikołaja, rodzice pilnie strzegli sekretu ( i prezentów…) bo (czego dzieci nie rozumieją) niespodzianka jest przecież w tym wszystkim najważniejsza :). Zawsze było też tak, że każdego dnia Świąt (czyli razem 3 dni) znajdowaliśmy z braćmi coś pod choinką. Rodzice kupowali tyle prezentów, żeby starczyło na te trzy dni i dopiero jak już byłam nieco starsza dowiedziałam się, że nie wszyscy tak robią. Myśleliśmy po prostu, że tak się w Święta robi 🙂 Teraz kiedy po pierwsze już wiem, że nie, po drugie mam blog i mogę sobie popisać, chciałam napisać, jak bardzo jestem wdzięczna, że rodzice tak dbali o przedłużenie tej świątecznej magii pewnie mając nie mniejszą niż my, przyjemność z oglądania co rano w Święta naszych szczęśliwych min 🙂
Zawsze (wiedząc podświadomie, że przecież ten Mikołaj to nie do końca może pewna sprawa…) wpadaliśmy do rodziców do pokoju z wielkim „zobaczcie co dostałem/am!” i to są wspomnienia od których kręci się łezka z oku.
Bardzo chcemy żeby Jula też to czuła. Oczywiście zdajemy sobie sprawę z tego, że może nie do końca jest w stanie zrozumieć samą ideę Świąt, ale przecież umie cieszyć się ze spotkań z rodziną, z prezentów jakie pilnujemy żeby dostawała z zachowaniem wszelkich świątecznych tradycji. A najważniejsze jest to, w jaki sposób my jej to przekażemy i jak my będziemy to przeżywać, bo od kogo jak nie od nas ma się uczyć emocji i wzruszeń. Julcia nie będzie z niecierpliwością czekać na Mikołaja i nie będzie skradać się w nocy żeby sprawdzić co jest pod choinką czy w bucie, ale cieszyć z czasu świątecznego może się jak każde dziecko o ile my jej pokażemy że są powody.
I taki jest plan, tym bardziej że sprawdził się już nie raz 🙂

Póki co do Świąt jeszcze trochę, po drodze Andrzejki, które Julcia spędzi w przedszkolu na zabawie pod ciekawym i barwnym hasłem „Andrzejki w tropikach” 🙂 będziemy więc przebierać – będzie kolorowo i wesoło 🙂 może tylko temperatura nieco mniej tropikalna ale cóż tam! 🙂

Ostatnio Jula często widuje się ze swoimi kuzynami a to z powodu rozpoczętej niedawno bardzo sympatycznej tradycji niedzielnych spotkań rodzinnych zapoczątkowanych przez rodzeństwo Damiana. Spotykamy się co tydzień u kogoś innego (za tydzień nasza kolej 🙂 ) jest wesoło, sympatycznie, rodzinnie, głośno i smacznie :). Takie spotkania są dla mnie za każdym razem o tyle cenne, że im ich więcej tym mniej nerwowo Julcia reaguje hałas, ich krzyki i bieganie i nawet lubi jak ją zaczepiają 🙂 A przecież o zabawę chodzi 🙂

Dziś mieliśmy wesoły dzionek bo byli moi bracia z Dominiką na obiadku, przyszli wcześniej i zrobiliśmy go razem. Julcia ma zawsze mnóstwo frajdy z wizyt wujków także było wesoło i bardzo smacznie, jak to zwykle przy bywa jak pojawia się zupka meksykańska 🙂
Damian dziś cały dzień i pół nocy pracuje więc nie mam zdjęć… co prawda mam aparat ale nie mam za to zaufania do siebie jako fotografa… także pozostaje opis bez zdjęć 🙂

ale żeby nie było tak całkiem bez zdjęć to mam jedno Julci z Tatusiem, pogrążonych w lekturze… Świerszczyka 🙂

złota polska jesień :)

Piękną mamy jesień w tym roku, ciepłą, słoneczną i kolorową 🙂 piękną po prostu. Piszę o nie teraz bo pewnie za długo pogoda nie będzie nam łaskawa i zaraz sypnie śniegiem i mrozem (co akurat mi osobiście nie przeszkadza zupełnie, dopóki nie muszę w tym śniegu brnąć z wózkiem…) .

Póki co jesiennie jest cały czas więc spacerki są jak najbardziej wskazane, a cóż to byłby za spacerek bez zdjęć 🙂

Jula miała okazję pogrzebać w liściach, których nie brakowało dookoła.

Jesień ma jeszcze jedną rzecz którą bardzo lubię – zmianę czasu na zimowy. Dana nam godzinka dłużej spania sprawia, że w końcu nie muszę Julci budzić do przedszkola a wieczorkiem kładzie się spać o 19.00 (o której zasypia to już inna historia… 🙂 w każdym razie wieczór jest dłuższy a to cenny dar :).
Julcia jak narazie zdrowa, troszkę pociąga noskiem ale mam nadzieję, że na lekkim katarku się skończy. W każdym razie ćwiczy dzielnie, Sebastian jest z niej bardzo zadowolony. W tym roku już nigdzie nie jedziemy, Julcia odpocznie od turnusów, pierwszy mamy w połowie stycznia.
Tymczasem (zawsze mi się podobało to słowo… 🙂 ) Damian przeniósł się do nowego, dużo większego studia, które wcześniej musiał od podstaw wyremontować. Lokal był w naprawdę kiepskim stanie, ale teraz wygląda super, mnóstwo włożonej pracy Damiana i jego kolegi Jarka, opłaciło się. W końcu lokal ma wysoko sufit (ok 4.5m) co pozwala na swobodne ustawienie lamp, statywów i mnóstwa innych rzeczy o których nie koniecznie mam pojęcie… 🙂 W każdym razie jest dobrze.
Wstyd przyznać ale nie byliśmy jeszcze na cmentarzu na okoliczność Święta Zmarłych… Damian ma do skończenia animacje do kolejnej sztuki teatralnej „Hermes przyszedł czyli mity greckie” na niedzielę i pracuje od rana do wieczora z przerwami naprawdę koniecznymi, bo czasu niewiele a premiera nie poczeka… Na groby chcemy jechać z Julcią, a to zostawia popołudnia, które są z reguły najbardziej potrzebne Damianowi do pracy. Ale plan jest – co się odwlecze to nie uciecze, tak mówią… więc jak tylko odda materiał, co myślę będzie w jakiś weekend – ruszamy!
W niedzielę byliśmy na urodzinach mojego braciszka (starszego z młodszych 🙂 ) skończył 24 lata (kiedy to minęło…).
Julcia jak zwykle najwięcej czasu spędziła z wujkami i ciocią 🙂

Było pyszne jedzonko i dużo śmiechu. Ilość śmiechu była wprost proporcjonalna do ilości oglądanych kaset video (tak tak, jeszcze takie mamy…) ze starymi rodzinnymi filmikami nagrywanymi przy różnych okazjach, które to niespodziewanie Łukasz zaproponował obejrzeć 🙂

Okazało się, że o istnieniu niektórych w ogóle nie wiedziałam a i okazje przy których były nagrywane nie były tylko pod tytułem „imieniny”, „urodziny” czy „Święta wszelakie”, nie nie, były też filmiki z cyklu „remont pokoju”, „bliżej nie wyjaśnione rozkręcanie drzwi w łazience”, czy „naprawianie komputera na podłodze w pokoju”. Większość z nich była nagrywana w domu moich rodziców i już po mojej wyprowadzce, więc mnie na nich nie było. Ale cudnie było popatrzeć na moich braci majsterkujących z Tatą, czytających z Mamą czy po prostu wygłupiających się ze sobą. Jak mieszkałam z nimi to była po prostu codzienność, niedoceniona (jak zwykle zresztą to bywa). Teraz, z perspektywy czasu dopiero widzę jak bezcenne, beztroskie, wesołe i słodkie to były czasy:) Dziękuję Wam za te wspomnienia 🙂
Wzruszyliśmy się bardzo i popłynęła nam łezka gdyż na filmach był mój Dziadek, który niedawno od nas odszedł, to sprawia, że filmy są tym bardziej cenne.
Teraz jest może nieco mniej beztroski, ale wesoło i słodko jest, bo Julcia jest wesoła i słodka 🙂 Trzeba tylko więcej filmików nagrywać 🙂
Przy okazji urodzin Łukiego Julcia dostała piękne ponczo zrobione przez Babcię! 🙂 kochana ta Babcia 🙂

i z Prababcią

wieczorem byliśmy jeszcze na chwilkę u rodziców Damiana, gdzie byli wszyscy Julci kuzyni 🙂

trochę się działo :)

a ja bardzo lubię jak się coś dzieje, pod warunkiem oczywiście, że chodzi o dobre rzeczy 🙂 a dziś tylko o takich będę pisać 🙂
po pierwsze przez tydzień był w Polsce mój Tata, Julci ukochany Dziadek 🙂 Tydzień to może nie jest dużo, ale za to był to intensywnie spędzony czas:) pojechaliśmy razem z Julcią po Tatę i Mamę na lotnisko i spędziliśmy razem cały dzień, (o tym już pisałam zresztą). Potem rodzice nas odwiedzili i Julcia wariowała z Dziadkiem tak skutecznie że nie mogła przestać się śmiać… 🙂

i teraz już wiadomo, że Dziadek w połączeniu z Myszką Micky (opcjonalnie Minnie) to wszystko co Julci potrzeba 🙂

Dziadek wyjechał w niedzielę ale będzie z nami na Święta, także już za niedługo 🙂

Tymczasem niespodziewanie w weekend zorganizowaliśmy na szybkiego spotkanie klasowe z inicjatywy jednej z koleżanek która przyjechała do Elbląga z synkiem na kilka dni. Ostatnie takie spotkanie było jakieś dwa, trzy lata temu, nie pamiętam dokładnie, w każdym razie bardzo dawno. Teraz mieliśmy „okazję” spotkać się w bardzo smutnych okolicznościach na pogrzebie Maćka i to chyba dało nam taką refleksję że szkoda życia na odkładanie wszystkiego na później bo nigdy nie ma czasu…
Pisząc „spotkanie klasowe” nieco może zbyt ambitnie się wyraziłam, bo tak naprawdę było nas kilka tylko osób, ale to wystarczyło, żeby sympatycznie spędzić czas, szczególnie że z niektórymi osobami nie miałam kontaktu od końca szkoły średniej czyli jakieś… lat, może nie będę dokładnie liczyć, bo i po co… 🙂 grunt, że sporo czasu minęło.
W piątek spotkaliśmy się wieczorkiem w swoim gronie i pod koniec spotkania narodził się plan wyprawy do Fromborka w sobotę. Pogoda była w ten weekend piękna więc nie było co się zastanawiać.
Tym razem towarzyszyły nam dzieciaczki, których było w rezultacie więcej niż nas 🙂

Było słonecznie, nieco wietrznie, ale bardzo sympatycznie i wesoło.
To jednak nie miał być jeszcze koniec dnia. Z Fromborka pojechaliśmy do jednego ze znajomych na ognisko. Było nas trochę, dla dzieci to frajda więc czemu nie. Robiło się już późno i troszkę zimno, ale tylko do czasu. Płomień ogniska skutecznie wszystkich rozgrzał 🙂 szczerze mówiąc nie pamiętam kiedy byłam na ognisku… ile rzeczy nam gdzieś umyka… było przecudnie i jak na każde porządne ognisko przystało była gitara i śpiew, Julcia patrzyła w ogień jak zaczarowana 🙂 bardzo jej się podobało, zwykle niecierpliwa, tam przez całe trzy godziny po prostu siedziała sobie i obserwowała (z czasem tylko to co oświetlał płomień bo było już bardzo ciemno 🙂 )
dookoła biegały dzieci zachwycone możliwością wrzucenia gałęzi do ogniska 🙂 frajda na całego! 🙂
i tak z planów wcześniejszego powrotu do domu nic nie wyszło i bardzo się z tego cieszę 🙂 Julcia mogła się wyspać następnego dnia (z czego oczywiście tradycyjnie nie skorzystała… 🙂 ) więc nie musieliśmy się nigdzie spieszyć, a muszę przyznać że umiejętność nie spieszenia się nigdzie powoli w nas chyba ginie… dlatego tym cenniejsze są takie chwile 🙂
Damian zrobił piękne zdjęcia co było też bardzo ważne bo nie wiem czy to przez blog czy może przez bardzo duże (i niejednokrotnie sprawdzone) na co dzień u nas znaczenie fotografii, ale zauważyłam, że w bardzo dużej większości dane wydarzenie czy sytuacja mają dla mnie o tyle wartość o ile mam pewność że zostaną uwiecznione na zdjęciu (czytaj Damian zrobi zdjęcia, bo tylko wtedy wiem, że będą najlepsze 🙂 ). Uświadomiłam to sobie już jakiś czas temu i może nie jest to zdrowe podejście, ale cóż, nobody’s perfect 🙂 poza tym z Damianem mam ten komfort, że siłą rzeczy takie zdjęcia zawsze są 🙂

Powzięte zostało ambitne postanowienie aby takie spotkania klasowe (niekoniecznie przy ognisku bo zima ma nas nie oszczędzać…) odbywały się co miesiąc – Gosiu mam nadzieję, że damy radę!
i bardzo Wam wszystkim kochani dziękuję za przemiło spędzony czas 🙂
Nie udało się zwołać wszystkich do zdjęcia (niektóre dzieci były zajęte ratowaniem resztek ogniska, a fotograf…robieniem zdjęcia…) ale można powiedzieć, że mamy zdjęcie grupowe 🙂 jak niżej :

Niedzielę spędziliśmy rodzinnie i mimo, że Damian musiał pracować do południa, po południu byliśmy już tylko dla siebie 🙂

takie tam…

Trochę czasu minęło odkąd ostatnio pisałam i coś daleko mam ciągle do tego komputera. Julcia jest w przedszkolu do południa więc teoretycznie powinnam tu codziennie eseje wypisywać, ale jakoś do tej teorii praktykę dołożyć trudno 🙂 ilość wolnego czasu się nie zwiększyła za bardzo bo zachłyśnięta perspektywą wolnego przedpołudnia próbuję zrobić za dużo zaległych rzeczy na raz, a jeszcze bieżące się pojawiają 🙂 tak już drugi tydzień więc powoli wychodzę na prostą 🙂

wygląda na to, że wróciła moja niezastąpiona umiejętność pisania dużo o niczym, z którą to w szkole miałam sporo problemu a prace z j.polskiego z adnotacją „nie na temat” to był mój chleb powszedni 🙂
do konkretów więc:

Jula w przedszkolu radzi sobie dzielnie, choć w zeszły piątek ledwo pojechała do ośrodka rano, zadzwoniła wychowawczyni, że coś chyba z Julcią nie bardzo bo płacze, marudzi i generalnie zachowuje się jakby ją coś bolało… Damian w pracy, więc niewiele myśląc wpakowałam się w autobus (z „kiedy ja w końcu zrobię te prawo jazdy” w głowie przez całą drogę…) i wpadam do sali a tam moje szczęście siedzi sobie z panią na kanapie z uśmiechem na ustach i z zapewne „no, udało się, przyjechała i zabierze mnie do domku” w swojej małej sprytnej główce 🙂
Tak oto Julcia zrobiła sobie dłuższy weekend i chcąc nie chcąc dotrzymywała mi towarzystwa przy wcześniej już zaplanowanym kiszeniu ogórków 🙂
Weekend potwierdził fakt, że Jula jest w dobrej formie i świetnym humorze, także od poniedziałku ruszyła do przedszkola 🙂
Nie chcę żeby ktoś pomyślał, że wolałabym żeby faktycznie okazało się że jest chora albo coś ją boli -stan zastany mnie bardzo ucieszył 🙂 i bardzo cieszę się również z faktu, że panie w ośrodku są tak czujne, bo zawsze lepiej o jedną interwencję za dużo niż za mało. Pozdrawiam serdecznie 🙂

W domku Julcia ćwiczy z Sebastianem, wrócił dawny rytm i nasz mały skarbek ostatnio poczynia spore postępy – coraz lepiej radzi sobie z podporami i prowadzenie jej w czworakach nie jest już tak trudne, gdyż ładnie trzyma główkę, podpiera się rączkami i nie prostuje nóg, czyli jak ja to mówię „trzyma ramę” 🙂
To ogromna zasługa Sebastiana który za cel ostatnich kilku tygodni postawił sobie pracę z rękoma i podporami, efekty są naprawdę niesamowite 🙂
Turnusy na jakich byliśmy w tym roku bardzo Julcię wzmocniły i przez to, że dbaliśmy o ciągłość i spójność co do założonych na dany czas celów, w rehabilitacji domowej i turnusowej, udało nam się wypracować taki postęp 🙂 Julcia jest coraz luźniejsza, rączki ma mocniejsze i coraz stabilniej trzyma główkę i plecki. Dodatkowo w ostatnim czasie stała się bardziej komunikatywna i choć nie mówi, więcej słucha i nawet powtarza pojedyncze sylaby i proste słowa po swojemu jeżeli wyraźnie ją się o to poprosi. Wiem, że to nie słowa ale dla nas to bardzo dużo 🙂

A że za różowo w życiu być nie może, to ostatnio nasiliła się padaczka, napady z jednego w miesiącu zamieniły się w jeden z tygodniu. Nie są mocne, nie dawałam jej ostatnio wlewki, ale ich częstotliwość zaczyna nas martwić… Jak narazie zwalamy na zmiany pogodowe i skoki ciśnienia, ale jak aura nam się ustabilizuje a ataki nie zmniejszą, trzeba będzie odwiedzić neurologa i zapewne znowu zamieszać w lekach…

Wracając do weekendu, to niespodziewanie zamienił się w dosyć intensywny czas spędzony na wyrywaniu chwastów, zbieraniu ziemniaków, wyrywaniu buraków i zbieraniu jabłuszek 🙂 A wszystko to w niezmiennie pięknych okolicznościach przyrody jakimi niewątpliwie jest Kępa a w niej dom z ogrodem i polem mojej Babci.
Wstyd przyznać, ale póki żył Dziadek, czyli całkiem jeszcze niedawno… pomaganie nasze głównie polegało na zabieraniu do domu zebranych już warzyw albo jeszcze lepiej zrobionych już z nich przetworów… ale teraz, nie ma mocnych – rękawice, taczki, łopaty i w pole rodacy! w rodzinie siła!
Jedynie Jula była zwolniona z prac polowych… no i ten kto się nią zajmował w danym momencie 🙂 a byli to na zmianę Damian, Babcia i moja Mama 🙂
Pogoda była piękna, to były chyba ostatnie chwile lata w tym roku a ja nigdy w swoim życiu nie wyrwałam tyle zielska co u Babci „znad” ziemniaków 🙂 satysfakcja była wprost proporcjonalna do ilości wyłaniających się spod wyrywanego zielska ziemniaczków 🙂
Wszyscy zresztą nieźle się napracowaliśmy przy tych ziemniakach, burakach i jabłuszkach (no może przy jabłuszkach nieco mniej…) 🙂
Z Abusiem – moim chrzestnym, Mamą i Babcią mieliśmy bardzo pracowitą niedzielę 🙂
Teraz dopiero widzę ile pracy Babcia musi wkładać w utrzymanie tego w ładzie i składzie – nie wiem skąd ma tyle siły – Babciu jesteś wielka!

A żeby nie było, że tylko tak gadam sobie to mam oczywiście zdjęcia – Damian nie mógł przegapić takiej okazji 🙂 Zresztą wszyscy po trochu robiliśmy sobie wzajemnie zdjęcia, a Babcia kręciła film, dziś nawet w pole bez zaplecza medialnego się nie wychodzi 🙂

we wtorek mieliśmy tymczasem imprezkę urodzinową mojego męża, jak zawsze było wesoło i intensywnie 🙂 Julcia ma teraz trzech kuzynów, słodkich chłopaków, którzy pokazują mi przy takich okazjach jak to jest mieć biegające po domu dzieci 🙂 Julia oswoiła się najbardziej z najstarszym z kuzynów – Konradkiem (ma 3 latka) bo on jest najspokojniejszy, a do Sebastianka (niecałe 2 latka) i Igorka (5 miesięcy) podchodzi z lekkim dystansem, czyli włącza tryb obserwacyjny najlepiej z pewnej , bezpieczniej odległości (o którą już my musimy zadbać 🙂 )
wszystkiego najlepszego!!!! 🙂

to póki co tyle 🙂 pozdrawiam 🙂