tak właśnie, a konkretnie miejsko-komunikacyjny. Właśnie niedawno weszłyśmy sobie z Julcią do domu bo całkiem konkretnym czasie oczekiwania na jakikolwiek środek komunikacji miejskiej po skończonych zajęciach u logopedy. Nadmienić przy tym muszę że nie byłam nigdzie na peryferiach miasta a wręcz przeciwnie – w jego centrum, z którego to do naszego miejsca zamieszkania odchodzi naprawdę sporo autobusów i tramwajów. Ilość linii do dyspozycji jedna, jak się okazało to zdecydowanie nie wszystko…
Ale od początku.
Niczego nie podejrzewając, z uśpioną czujnością (zwykle o tej porze z zajęć zabiera nas Damian ale dziś jest na sesji zdjęciowej w Gdańsku do wieczora) co do godzin odjazdu autobusów wyszłyśmy sobie powolutku z zajęć z Agnieszką (przystanek jest kilka metrów na przeciwko) i już zanim podeszłyśmy na nasz przystanek zobaczyłam, że autobus na jaki miałam zamiar zdążyć, właśnie odjechał. Cóż, trudno ale przecież jestem w centrum miasta, więc następny niskopodłogowy (bo tylko takim możemy jechać, gdyż Herkulesem nie jestem żeby dźwigać wózek) na pewno będzie za chwilkę (max 10 min). Nieco się więc zdziwiłam, jak okazało się, że nieco się jednak pospieszyłam z entuzjazmem i na kolejny autobus tej linii muszę poczekać ponad 30 min… Ale nie ma się przecież czym przejmować bo zaraz obok jest przystanek tramwajowy, z którego jadą dwie linie do nas do domku 🙂 No tak, jedna właśnie odjeżdżała jak podchodziłam, ale nie była niskopodłogowa więc nie było czego żałować, kolejna okazała się być za 20 min, cóż więc, to zawsze mniej niż 30 min, więc postanowiłam postawić na tramwaj jednak. Muszę niewtajemniczonym zaznaczyć, że w naszym mieście na przystankach tramwajowych nie jest na rozkładzie zaznaczone jakie tramwaje są niskopodłogowe, lecz umownie wiadomo, że dwie linie jeżdżą prawie cały czas takie właśnie. Prawie jednak okazało się jednak robić wielką różnicę… Biorąc pod uwagę fakt, że jedna z tych linii to ta która nam uciekła i niskopodłogowa zdecydowanie nie była…już wtedy powinnam się zaniepokoić, ale co tam – jestem z natury optymistką więc dzielnie czekałyśmy nadal. W końcu to już tylko 15 min 🙂 W tzw międzyczasie zdążyłam w telefonie (uwielbiam internet w telefonie 🙂 ) sprawdzić rozkład jazdy kilku innych autobusów, których przystanki były niedaleko i zorientowałam się że nie ma po co się tam udawać bo do odjazdu najbliższego autobusu niskopodłogowego jeszcze sporo czasu a nie zamierzam tyle czekać (nie wiedziałam jeszcze jak bardzo się myliłam…) .
Robiło się już późno i Jula na pewno chętnie by coś przekąsiła a ja miałam dla niej pyszną szarloteczkę od wujka Maćka (którą miała sobie zjeść na deserek do herbatki z cytrynką w domku cieplutkim…) no więc co – warunki polowe, ale zaczęłam Julci powolutku, po kawałeczku szarloteczkę dawać i chyba to była dobra decyzja bo po 10 min wciągnęła poważną jej część 🙂 Ponieważ zbliżał się czas przyjazdu tramwaju naszego powolutku planowałam zakończenie cateringu przystankowego (nadmienię że w międzyczasie przystanek opustoszał bo podjechały trzy innej tramwaje do których wejść z wózkiem niestety się nie da) i radość z faktu, że w końcu dostaniemy się do domu (zaczynało robić się naprawdę zimno i błogosławiłam moment w którym zdecydowałam się na zimowe buty i kurtki dla siebie i Julci przed wyjściem z domu) szybciutko zmieniła się w rozczarowanie faktem, że tramwaj „umownie” niskopodłogowy okazał się tym razem takim nie być (cóż, jak pech to pech…). Ruszyłyśmy więc na przystanek wcześniej sprawdzonych przeze mnie linii, które tak pochopni wcześniej zlekceważyłam i tu przyszło nam czekać następne minut 20… Lepszym z matematyki wyjaśnię, że może najlepiej wyszłabym nie ruszając się nigdzie z przystanku pierwotnego ale ufna w siłę centrum miasta ruszyłam w bój, a jak już ruszyłam to wracać się nie opłacało…
Tak więc catering przystankowy miał swą drugą odsłonę i nie wiedzieć czemu przyciągnął uwagę pewnej Pani bynajmniej nie ciasta chcącej ale złotóweczkę na bilet bo jej zabrakło…
Jula dalej wciągała szarlotkę i wyglądała na bardzo zadowoloną, podjechał w końcu autobus i za 15 min byłyśmy w domku.
Ciepła herbatka z cytrynką na wejściu powinna zatrzeć ślady ewentualnego przeziębienia nie zatrze jednak na pewno wrażenia że niepełnosprawni mają nieco więcej przeszkód do pokonania na co dzień niż się czasami można spodziewać…
cóż, czegoś mnie to nauczyło – następnym razem jak ucieknie nam autobus… pójdziemy pieszo 🙂
pozdrawiam z ciepłego domku 🙂