tytuł postu jest zdecydowanie myślą przewodnią obecnego turnusu, a że wynika z humoru iście sytuacyjnego, więc nie będę nawet próbować go tłumaczyć na łamach blogu 🙂 zainteresowane osoby na pewno będą w temacie 🙂 może to nieładne tak pisać coś, co jest zrozumiałe tylko dla wąskiej grupy odbiorców, ale po prostu nie mogłam się powstrzymać… 🙂
Julcia ćwiczy i ćwiczy, jest raczej pogodna, mniej już zmęczona, chyba przyzwyczaiła się już do ostrego tempa rehabilitacji, jakie tu panuje. Rehabilitanci są z Julci zadowoleni, pani logopedka i pedagog też, Julcia ładnie pracuje, troszkę się buntuje ale minimalnie. Dziś po raz pierwszy od dawna nie musiałam z rana czyścić jej noska, także jest szansa, że katarek w końcu sobie Julcię odpuści w najbliższym czasie…
siedzę w pokoju i marznę (otworzyłam okno a mróz niemały…) ale siedzę dzielnie bo trzeba coś naskrobać a jak wyjdę z pokoju to już przepadłam 🙂 a pokój wywietrzyć trzeba obowiązkowo!
a apropos mrozu (który jak już wspomniałam jest straszliwy), to zaliczyliśmy mimo to spacerek i nawet sanki, bez Julci niestety bo miała zajęcia, ale za to ja się załapałam, a na sankach nie jeździłam już nie wiem jak długo 🙂 ale mróz konkretny więc za długo nie byliśmy.
zdjęcia ze spacerku i sanek oczywiście są 🙂
grupowo
rodzinnie 🙂
i indywidualnie
i na koniec Mama 🙂