to takie proste…

„Ciocia to przecież takie proste” usłyszałam ostatnio od 5-letniej córeczki koleżanki (rzecz tyczyła propozycji tego jak Julcię nauczyć chodzić):
„Ty złapiesz pod rączki a ja będę przestawiać nóżki”

No i jak ja mogłam wcześniej na to nie wpaść?! 🙂

Dla dzieci nie ma rzeczy niemożliwych i to podnosi na duchu. To co nam dorosłym codziennie spędza sen z powiek, to nad czym głowimy się godzinami nie znajdując rozwiązania, dla nich jest zawsze do zrobienia i to już teraz zaraz! 🙂

Tymczasem wakacje w pełni i mnóstwo rzeczy do zrobienia. Jula pierwszy raz w swoim życiu grała w tenisa stołowego 🙂 I czas najwyższy bo ja swego czasu miałam nawet (się nie chwaląc) w tej dziedzinie małe lokalne sukcesy obozowo-wakacyjne i rodzinne 🙂
Ostatni raz paletkę do gry trzymałam w ręku chyba jeszcze w liceum (czyli czas jakiś temu…), nie licząc xboxa kinect gdzie i owszem można się zmęczyć ale to jednak nie to samo…
Także jak tylko nadarzyła się okazja, (w miejscu gdzie się tego nie spodziewałam bo na poprawinach po weselu na którym niedawno byliśmy), nie mogłam nie skorzystać…
Julci pomagał niezawodny Wujcio i nawet całkiem nieźle im szło 🙂

Poza treningiem w terenie warsztaty domowe też w pełni, znacznie wzbogacone o, jak zwykle nie pozbawione kreatywności i fantazji, prezenty od Babci Dziadka i Wujcia 🙂
Z książeczek wypychanek robiłyśmy biedroneczki i pajączki (takie bardzo przyjazne Żabciu 🙂 ) ze specjalnych drucików z kolorowym futerkiem różne kształty („różne” ma tu znaczenie kluczowe bo zdolności manualno-plastyczne to coś czego zdecydowanie nie posiadam…) i wreszcie przesłodkiego pieska-pacynkę co zostało uwiecznione na zdjęciach 🙂

I tak sobie wakacjujemy, skutecznie broniąc się przed upałami które Julcia kiepsko znosi.

radość inna niż wszystkie :)

Jak się ma psa, tak jak my teraz, okazuje się że miejsca w jakie sobie idziemy dzielą się na te do których można wchodzić z psem i na te do których nie można.
Kilka razy co prawda z konieczności zdarzyło mi się naginać owe zasady ale odkąd (po kilku wejściach z Lakutem do lokalnego sklepu spożywczego) na drzwiach pojawiła się kartka (jakkolwiek uprzejma) „prosimy nie wchodzić do sklepu z psami – dziękujemy”, już tak nie robię…

Potrzeba matką wynalazków powiadają, więc niepostrzeżenie wypracowałam więc sobie całkiem nową (aczkolwiek praktyczną) umiejętność „psiego” demograficznego planowania np. codziennych zakupów.

Jestem całkowicie świadoma tego że pytanie nasuwa się równie szybko co oczywiście – dlaczego piesek nie zostaje sam w domku?!…

I tu jest problem… i sprawa z której dumna nie jestem… owa luka wychowawcza, całkowicie przeze mnie zawiniona, wynika z faktu że gdziekolwiek nie idę, zawsze biorę Lakiego…
Bo sobie pobiega…
Bo to i tak czas na spacer…
Bo tak smutno patrzy jak wychodzę…
Bo co tak będzie sam w domu siedział…
Bo jeszcze coś zbroi jak zostanie…

Mamy to szczęście że w sytuacjach kiedy jedziemy tam gdzie Lakiego nie możemy zabrać zawsze możemy liczyć na pomoc przyjaciół i rodziny.
Jola – zakochana z wzajemnością w Lakutku „Babcia” i właścicielka Goni, jego Mamy, nigdy nie odpuści okazji żeby się z nim poprzytulać 🙂
Wikunia, nasza kochana uwielbia Lakutka a ich miłość jest wzajemna więc chętnie z nim zostaje.
Do tego Wiki mieszka nad nami więc Laki jest praktycznie jak u siebie.
Damiana rodzice też go uwielbiają (może jak nie zjada kwiatków w ogrodzie… 😉 ) i chętnie z nim zostają.
Dziękujemy Wam bardzo 🙂

I wszystko w sumie jest w porządku, ale przecież przyjdzie kiedyś taki moment że Laki będzie musiał zostać sam więc czas najwyższy (nawet wyższy niż najwyższy) żeby się do tego przyzwyczajał.

I dlatego dzisiaj postanowiłam wyjść.

Sama.

Do fryzjera (w sobotę jedziemy na wesele więc cel równe uzasadniony co pilny).

Uczciwie muszę powiedzieć że to moje wyjście bardziej przypominało „wymknięcie się” tak żeby Laki nie zauważył… Nie usłyszał nawet przekręcanego w zamku klucza, co wnioskuję po braku szczekania po wyjściu i chwilkę po (czekałam…)

Co działo się dalej nie wiem, ale jak wróciłam (po niecałej godzinie). To co wiem na pewno to to, czas jakiś na pewno zajęło mu rozdrobnienie i przerzucie kawałka papieru który wytaszczył skąd w sumie nie wiem… 🙂

Nie to jest jednak istotne.
Radość z jaką przywitał mnie Lakutek była nie do opisania (ale i tak spróbuję 🙂 ) skakał na mnie i całował po prostu bez końca…

i pomyślałam sobie że warto było wyjść choćby po to żeby tego doświadczyć.

Bo Laki cieszy się jak Jula wraca ze szkoły i jak Damian wraca z pracy, a ja… cóż… zwykle po prostu jestem 🙂
Rzadko skądś wracam, jeżeli już to wieczorem, a wtedy Laki jest zaspany i przede wszystkim ma przy sobie pozostałych domowników.

Myślę że Ci którzy mają psy wiedzą o czym mówię, ale ja, choć Laki jest już z nami czas jakiś, dzisiaj dopiero pierwszy raz miałam okazję doświadczyć tej…

Radości Innej Niż Wszystkie 🙂

ileż można?!… :)

Ileż można robić zdjęć Lakiego z Julcią?!… zadaję sobie to pytanie za każdym razem kiedy widzę ich przytulonych – czyli dosyć jednak często 🙂

Efekt jest taki że mam tych zdjęć mnóstwo a różnią się głównie tym co Jula ma na sobie 🙂 Mimo to za każdym razem łapię za aparat bo ten widok nie może się znudzić 🙂

Ileż więc można?! – otóż mnóstwo!

julkaimy, cavalier, kings charles spaniel, julkaimy, cavalier, kings charles spaniel,

julkaimy, cavalier, kings charles spaniel,

julkaimy, cavalier, kings charles spaniel, julkaimy, cavalier, kings charles spaniel,

Ale żeby nie tylko ZNOWU o Lakim z Julcią to dla odmiany teraz będzie o Julci tylko i wyłącznie.

Zaskoczyła mnie ostatnio reakcja na zdjęcie Julci (siedzącej na fotelu z córeczkami moich ukochanych dziewczyn ). Otóż Pani spojrzała na Julcię na tym zdjęciu i smutnym głosem powiedziała „jak ona musi biedulka cierpieć…”
?!
Naprawdę? to właśnie widać na tym zdjęciu? coś o rączkach podobno, że takie szczuplutkie…
Patrzyłam i patrzyłam i jakoś mi się cierpienie na twarzy Julci na tym zdjęciu nie malowało… pomijam że w ogóle mi się nie maluje… ale na tym zdjęciu szczególnie…

Jeżeli więc chodzi o Julcię to pragnę niniejszym uspokoić – nie cierpi, wręcz przeciwnie, jest bardzo szczęśliwa i zawsze uśmiechnięta 🙂

a w weekend była dodatkowo bardzo zapracowana… 🙂

zaczęło się od jakże pracochłonnego wypełniania nowej książeczki – wszystkie te szlaczki, wyklejanki, malowanki, łamigłówki… to poważna sprawa i trzeba się skupić :

po tak pracowicie spędzonym przedpołudniu nie ma czasu na odpoczynek – trzeba zabrać się za pieczenie cynamonowych ślimaczków a przecież sama nie będę wszystkiego robić! 🙂
trzeba zagnieść i rozwałkować ciasto


potem zawinąć roladkę


i wyciąć ślimaczki 🙂

trochę pracy ale efekt jest tego wart

Jula uwielbia te bułeczki, a zapach jaki rozchodzi się po domu w trakcie ich pieczenia jest bezcenny 🙂

(Laki też je uwielbia… – i proszę znowu jest o Lakim 🙂 )

pozdrawiam 🙂

jeszcze o PEG-u

Chciałam serdecznie podziękować za Wasze opinie dotyczące pomysłu założenia PEG-a u synka mojej znajomej. Za komentarze i e-maile które cały czas przychodzą. Wszystkie opinie przekazuję zainteresowanym.

Dziękuję oczywiście głównie w imieniu koleżanki ale sama też dzięki Wam wiele się na ten temat dowiedziałam i teraz wiem, że jak kiedyś jakiś „mądry” lekarz będzie chciał zafundować Julci takie „ułatwienie” to będę już miała opinię ta ten temat.

Z wszystkich Waszych opinii wynika że pomysł założenia PEG-a u dziecka z mpd tylko dlatego że jest szczupłe jest delikatnie mówiąc pomyłką…
Wielu z rodziców wręcz walczyło o to by, przezwyciężyć trudności z karmieniem (przecież wszyscy z naszymi dzieciaczkami je mamy, w mniejszym lub większym stopniu) a niektórzy z nich też mieli propozycje założenia PEG-a od lekarzy.

Sama też jestem zdania że to nie jest wyjście i pomysł przeraził mnie od początku. Chciałam jednak wiedzieć co Wy myślicie bo moja opinia mogła być odosobniona i nie zagłębiałam się nigdy wcześniej w ten temat.
W trakcie pobytu na turnusach rehabilitacyjnych nie raz spotykałam się z dziećmi karmionymi w ten sposób ale w każdym przypadku było to uzasadnione znacznie bardziej i wręcz niezbędne. I każdy z tych rodziców marzył o tym by jego dziecko mogło jeść normalnie.

Z drugiej strony rozumiem doskonale że jeżeli kilku lekarzy przekonuje do pomysłu, argumentując w sposób mniej lub bardziej trafiający do rodziców, pojawiają się wątpliwości i decyzja nie jest taka jednoznaczna jakby się wydawało.

Dlatego bardzo dziękuję za Wasze doświadczenia i ponieważ decyzja jeszcze nie zapadła proszę o kolejne e-maile.

pozdrawiam 🙂