vojta vojta i… vojta :)

czyli ni mniej ni więcej tylko wrażenia po kursie vojty, w którym uczestniczyliśmy gościnnie w Fundacji Promyk Słońca we Wrocławiu.

W sumie to nie wiem od czego zacząć… tyle na raz chciałabym napisać… 🙂 takiego natłoku myśli na jeden temat już dawno nie miałam i nagle się okazało, że wcale, z całą moją lekkością pisania (że tak nieskromnie zauważę… 🙂 ) nie jest łatwo to w słowo pisane przekuć…

tak więc koniec tematu – pojechaliśmy, byliśmy, wróciliśmy 🙂 …

no oczywiście że żartuję! 🙂 nie ma takiej możliwości żebym w ten sposób to zostawiła 🙂
no więc zacznijmy od:

pojechaliśmy…
ten etap jest jednak wbrew pozorom istotny bo to jednak wyprawa całkiem konkretna i czasochłonna ale jakoś od początku, (trochę dlatego że Sebastian był przekonany że to dla nas świetna sprawa i namawiał nas na wyjazd a trochę dlatego, że sama czułam że absolutnie nie może nas tam zabraknąć) byłam przekonana że Julka na tym sporo skorzysta.

Byliśmy…
Trzy dni – zajęcia trwały codzinnie ok godzinki, w naszym przypadku nawet do półtorej, a mi się wydaje że spędziliśmy tam mnóstwo czasu bo wiedza jaką udało nam się w tym czasie zdobyć jest równie nowa co obszerna.
Mając 6, 7 już prawie letnie dziecko z mpdz, chorobą nie postępującą samą w sobie, dającą różne objawy owszem, ale i też na te objawy przygotowującą, nam rodzicom wydaje się że wszystko już o dziecku wiemy, że nawet jak nie, to raczej zaskoczyć nas nie można za wiele.
Wystarczyło jednak że na początku pierwszych zajęć padło pytanie – „co można powiedzieć o Julii?”… – pytanie skierowane do grupy rehabilitantów uczestniczących w kursie, które otworzyło lawinę wręcz spostrzeżeń związanych z tym jak Jula leży, jak się układa, jaki ma zakres ruchów, gdzie patrzy i czy patrzy, w końcu jak patrzy (pozdrawiamy terapeutę którego zdecydowanie sobie upodobała w owym patrzeniu 🙂 ), jak układa ręce, czy na brzuchu jest podpór, czy przekręca głowę, jak wygląda kręgosłup, brzuch, plecy, miednica, dłonie, stopy, kolana….. i nagle okazuje się, że o ile nawet większość z tych rzeczy wiem, to nazwane przez osoby postronne nabierają nowego znaczenia i sprowadzają na ziemię z planety na której nasze dziecko jest wyjątkowe. Oczywiście jest – dla rodziców zawsze będzie – ale diagnozowane w ten sposób staje się jednym z szeregu dzieci z czterokończynowym mpdz z typowymi dla tej choroby obrazami i zachowaniami.
Tak więc staliśmy i słuchaliśmy, nie było łatwo ale z perspektywy widzę, że to najlepszy sposób na poznanie stanu faktycznego bo rodzic zawsze jest niepoprawnym optymistą i nawet podświadomie ale zawsze nieco tam sobie doda. Terapeuci patrzą i opisują to co widzą.
A widzieli sporo… nie jestem chyba w stanie powtórzyć nawet połowy dlatego notowałam a Damian dokumentował, teraz trzeba na spokojnie to jeszcze przeanalizować.
Dwa z trzech zajęć były prowadzone przez trenera Vojty, Rolanda Wittla, przesympatycznego fizjoterapeutę, wieloletniego członka Międzynarodowego Stowarzyszenia Vojty, który jest odpowiedzialny za prowadzenie kursów tej metody w Polsce, i też prowadzący takie szkolenia na całym świecie.
Pan Roland zrobił na nas ogromne wrażenie swoją wiedzą, zaangażowaniem, racjonalnym podejściem i niesamowitym przy tym zrozumieniem dla nas rodziców, którym jednak ciężko słuchać jak Julcia płacze podczas ćwiczeń. Nie mówił nam że Julia nie powinna płakać, że wszystko jest dobrze i nie ma się czym przejmować, bo jest. To ciężka praca i protest Julci jest dowodem na to, że idzie w dobrym kierunku bo Jula pokazuje w tej sposób jak wiele wysiłku ją to kosztuje. A nagrodą dla nas i dla Julci jest efekt, na który nie trzeba długo czekać – już po kilku minutach pracy w tylko jednej pozycji, poprawiło się ukrwienie i oddech, zaczął pracować brzuch i rozluźniły się barki. Po pół godzinie ćwiczeń Jula lepiej leżała na brzuszku i łatwiej obracała głową. Mimo tak dużego wysiłku szybko się uspokajała.
Bardzo dużo Panem Rolandem rozmawialiśmy i wydawało się, że mimo iż zna Julcię tylko kilka godzin, wie o niej wszystko. Pytał nas o oczekiwania związane z terapią, o to czego się spodziewamy i nagle okazało się że nie do końca mamy te oczekiwania sprecyzowane. Dla Julci rehabilitacja jest codziennością, i jako taka stała się zbyt powszednia. Owszem na bieżąco widzimy postępy i cieszymy się z nich, jednak oczekiwania to co innego. To kolejna sprawa nad którą musimy się zastanowić i przedyskutować z rehabilitantem bo, jak wyraźnie podkreślił Pan Roland, nasze oczekiwania wobec efektów terapii muszą się pokrywać z tymi jakie ma Sebastian bo wtedy sytuacja będzie jasna dla obydwu stron. Powiedział że dla Julci w tej chwili najważniejsze jest aby spastyka się nie potęgowała i Jula pozostawała rozluźniona bo to jest bazą do wszystkiego. I takie jest właśnie zadanie Vojty.
Sebastian ćwiczy vojtą z Julą już od kilku miesięcy i sporo już się napatrzyłam, sama jednak nie bardzo garnęłam się do spróbowania, po pobycie we Wrocławiu jestem zdecydowanie bardziej zmotywowana.
Vojta w swoim założeniu opiera się na pracy rodzica i nie należy tego traktować jak wymóg, ale konieczność wpływającą znacznie na skuteczność efektów.

Mamy mnóstwo zdjęć każdej pozycji i każdego terapeuty w trakcie ćwiczeń z Julcią, dzięki temu możemy sobie na spokojnie przeanalizować to co się na zajęciach działo (bez czynnika znacznie obniżającego naszą koncentrację w trakcie zajęć, jakim niewątpliwie był płącz Julci…) i po powrocie do domu, pod kontrolą Sebastiana ćwiczyć, ćwiczyć i ćwiczyć.

zdjęcia później – jest ich tak dużo że przebrnięcie przez nie trochę mi zajmie 🙂

a wrócić jeszcze nie wróciliśmy bo teraz Julę czekają dwa tygodnie turnusu w Michałkowie, podczas którego czas na Vojtę też na pewno znajdziemy.

koszatniczka Junior Kaszpirowski… :)

piękna nazwa prawda?! 🙂 Braciszku jesteś wielki! napisałam to w tytule z kilku powodów:
– koszatniczka owa (zapraszam do zapoznania się z fizjonomią zwierzątka w google ) to nowy nabytek mojego Braciszka właśnie
– to łatwy sposób na sprawdzenie tej skomplikowanej nazwy z której zapamiętaniem mamy z rodzicami nie wiedzieć czemu, troszkę problemów
– to cudna nazwa i poprawia mi nastrój ilekroć tylko ją sobie przywołam 🙂

także Juniorku kochany – witaj w rodzinie 🙂

tymczasem przed nami wielka wyprawa, choć może nie tak wielka jak długa i daleka.
W niedzielę jedziemy do Wrocławia gdzie od poniedziałku do środy Jula będzie uczestniczyła w szkoleniu vojty jako tzw. model, to dla nas fajna okazja do nauczenia się metody tak naprawdę u źródła bo szkolenie prowadzi kadra niemiecka. Szkolenie oczywiście nie jest dla nas tylko dla fizjoterapeutów, będziemy tam gośćmi, co umożliwił nam Julci rehabilitant. Ponieważ wiążę z metodą vojty duże nadzieje i naprawdę mnie fascynuje, chciałabym z tego szkolenia wynieść jak najwięcej.
Tyle do środy.
W środę ruszamy do Bielska gdzie Jula będzie do 9 grudnia na turnusie w Michałkowie. Troszkę wydłużyliśmy turnus po to, żeby nie wracać z Wrocławia do domu i potem znowu wyjeżdżać. Myślę, że po Wrocławiu Jula może być nieco wyczerpana więc do właściwego początku turnusu (28.11) będzie miała tylko zajęcia z Gosią i pieskami za którymi na pewno bardzo się stęskniła 🙂 i może jak się uda to z logopedą.
i powrót do domu 10 grudnia 🙂 to się stęsknimy!… 🙂
Jula ostatnio zrobiła się bardzo domowa – od trzech tygodni nie była w przedszkolu i siłą rzeczy przez kolejne trzy znowu nie pójdzie. Troszkę chorowała – dopadła ją angina i przez to siedziała w domku, nie trzy tygodnie oczywiście chorowała, ale jakoś tak z rozpędu postanowiłam że zostanie na wszelki wypadek do wyjazdu w domku.
Powinnam być już w trybie wyjazdowym ale jakoś zupełnie nie mam weny… zresztą pakowanie nigdy nie było moją mocną stroną i zdecydowanie nie ulubioną czynnością… no ale mus to mus… na tak długo nigdy nie wyjeżdżaliśmy chociaż Damian twierdzi że u mnie nie ma różnicy w pakowaniu się na dwa dni i dwa tygodnie… i niestety ma rację 🙂 no bo przecież nigdy nie wiadomo co się może przydać 🙂 i w sumie powinnam teraz sporządzać przynajmniej plan pakowania ale siedzę i skrobię sobie tutaj bo każdy powód żeby to odwlec jest dobry.

Na Julci subkoncie w fundacji pojawił się już 1%. Bardzo dziękujemy wszystkim którzy przekazali nam swój, dzięki temu możemy spokojnie planować dalszą rehabilitację 🙂

chyba już wszystko napisałam – czas planowania pakowania nieubłagalnie się zbliża… może jutro?… 🙂

jesiennie…

Piękna jest jesień tego roku, jest ciepło, sucho, kolorowo i słonecznie… po prostu złota polska jesień 🙂 grzechem byłoby z jej łaskawości nie skorzystać i nie zrobić sobie kilku (no dobra – kilkuset…) zdjęć na jej łonie… z takim zamiarem wyruszyliśmy do jednego z naszych parków aby minionej niedzieli oddać się przyjemności obcowania z naturą i aparatem 🙂 przy czym z naturą bardziej obcowałam ja z Julcią a z aparatem wiadomo – Damian 🙂 Taka sesja mamy z córką jest zresztą całkiem na czasie biorąc pod uwagę fakt, że właśnie rozstrzygnięto w naszym mieście konkurs z cyklu „metamorfozy” dla mam i córek właśnie, w którym to nagrodą jest m.in sesja zdjęciowa zrobiona przez mojego męża.
My co prawda w konkursie nie wygrałyśmy (pewnie trzeba byłoby wcześniej się zgłosić…) ale za to tak się składa że mamy znajomości u fotografa więc sesję miałyśmy 🙂
Swoją drogą skoro już mamy te znajomości i tak świetnego fotografa pod ręką, to może można byłoby zorganizować taki konkurs dla mam i dzieci niepełnosprawnych – nam też się należą metamorfozy 🙂 jeżeli byłby ktoś chętny – proszę piszcie, pomyślimy i może coś z tego wyjdzie 🙂

póki co, zamieszczam zdjęcia z naszej sesyjki, choć chyba jednak my tam byłyśmy dodatkiem do pięknego krajobrazu, że się tak skromnie wyrażę… 🙂

złota polska jesień, park, liście,

złota polska jesień, park, liście,

złota polska jesień, park, liście, złota polska jesień, park, liście, złota polska jesień, park, liście,

jesień, park, liście jesień

jak w liściach to porządnie 🙂

portrety z liściem…

najlepsze bułeczki…

najlepsze kasztany, jak wszystkim od dawna wiadomo, są na Placu Pigalle, za to, jak się całkiem niedawno okazało – bułeczki drożdżowe najlepiej smakują o godz. 21 i to podane prosto do łóżka… Chodzi oczywiście o Julcię, która zamiast spać postanowiła jednak jeszcze wciągnąć bułeczkę i wiem na pewno że padłam tu ofiarą świadomej manipulacji z cyklu „co tu jeszcze wymyślić żeby Mama nie kazała mi już spać?…” no ale jakie ja mam szanse w walce z tak słodko i przekonywująco zachowującym się przeciwnikiem… 🙂
Potwierdzeniem tego jest też fakt, że owe bułeczki próbowałam dać Juli w ciągu dnia razy kilka i razy też kilka Jula dosyć sugestywnie manifestowała swoją wobec nich niechęć… no ale najwyraźniej o godz. 21 bułeczki nabierają nowego smaku 🙂
no ale dosyć o bułeczkach, Jula śpi sobie już smacznie więc najwyraźniej były potrzebne.

Skończył się właśnie tydzień który z grubsza spędziłam z Julcią w domku, bo po wyprawie na cmentarz w Święto Zmarłych, w nocy miała gorączkę i zapowiadało się jakieś przeziębienie większe lub mniejsze, więc na wszelki wypadek nie jeździła do przedszkola, nie miała też żadnych zajęć.
Na szczęście przeziębienie okazało się mniejsze i dziś ruszyła do przedszkola z całkiem dobrym humorkiem 🙂

W niedzielę przed Zaduszkami byliśmy u Damiana rodziców na niedzielnej popołudniowej kawce, gdzie jak zwykle było nas dużo i wesoło, bo w odwiedziny przyjechali też brat i siostra Damiana z rodzinkami 🙂
Kuzyni dopisali więc i Jula dzielnie próbowała dotrzymać im kroku:

w zabawie klockami

i w szaleństwach pt „kółko graniaste” 🙂 które Julci szczególnie przypadły do gustu 🙂 jak się ma tylu kuzynów to nie problem zorganizować takie kółeczko 🙂

no i bęc oczywiście 🙂

Ponieważ tytuł tego postu jest bułeczkowy muszą się tu koniecznie znaleźć zdjęcia z robienia bułeczek właśnie – drożdżóweczek. Jula jak zwykle mi pomagała 🙂