Odpukać w niemalowane też nie zaszkodzi… A sprawa tyczy się leków, konkretnie jednego – o nazwie Relsed (opcjonalnie Diazepam) – dla niewtajemniczonych – jest to wlewka, którą należy podać, aby przerwać atak padaczki. Dosyć silny lek, zaliczany do grupy psychotropowych.
Ale ponieważ to nie poradnik farmaceutyczny, przejdę od razu do sedna.
Otóż PRZETERMINOWAŁA SIĘ! A czemu się tak cieszę!? A dlatego, że oznacza to, ni mniej ni więcej, że do końca okresu swojej przydatności do użycia, nie była potrzebna. Czyli, (jeszcze jaśniej) Jula od kilku już lat nie miała czynnego ataku padaczki, który wymagałby jej podania.
I tu wchodzi „nie zapeszać” bo to naprawdę dobra wiadomość.
Nie jest tak że ataki nie pojawiają się wcale – są – ale bardzo rzadko, zwykle zaraz po zaśnięciu, i bardzo małe.
Te, które wymagały podania diazepamu były nad ranem, Jula była nieprzytomna, przez mocno odgiętą głowę nie mogła połykać śliny i mocno się krztusiła. Trzeba było zawsze bardzo szybko podać wlewkę. Przez te kilka minut czekania aż zadziała, czas stawał w miejscu…
Po takim ataku zawsze przybywało nam kilka siwych włosów…
Teraz padaczka wyraźnie odpuściła. Z radością wyrzucając poprzednie i wykupując koleją receptę na wlewki, odłożę je do szuflady i mam nadzieję że tam spędzą kolejne kilka lat.
Przed nami okres dojrzewania, w którym dziać się może niestety różnie, więc trzymajmy kciuki!
pozdrawiam