o Wrocławiu, Vojcie i nie tylko :)

Fajnie jest być w domu 🙂 wyjazd co prawda nie był specjalnie długi, ale wiadomo – home sweet home…
Jula wróciła do przedszkola a my do codziennych obowiązków, co jest o wiele łatwiejsze po tak udanej majówce 🙂

We Wrocławiu byliśmy drugi raz i nie wiem czy to dlatego że już wiedzieliśmy czego się spodziewać czy dlatego że o samej vojcie wiemy już nieco więcej, ale mam takie poczucie, że tym razem o wiele więcej wynieśliśmy z zajęć. Może też fakt, że Julia nie płakała tak jak poprzednio dawał nam większą swobodę w bieżącym analizowaniu tego co się na ćwiczeniach działo, co mówili rehabilitanci i prowadzący zajęcia.
Takie spotkania to kopalnia wiedzy o dziecku, metodzie i tym co można osiągnąć na ćwiczeniach sprowadzone do najmniejszych szczegółów i rozłożone na każdy mięsień. A chcę przy tym zaznaczyć że nie jest łatwo taką analizę wykonać, a dopiero na jej podstawie można postawić bliższe i dalsze cele terapii i wreszcie dobrać odpowiednie ćwiczenia. Tak sobie słuchałam tego co mówią terapeuci (pozdrawiam wszystkich serdecznie) i nie wiem czy to dlatego że Julia ma ciężką postać porażenia i jest dzieckiem które w każdym praktycznie punkcie i każdym mięśniu wymaga pomocy, czy może dlatego że ma już 7 lat i sporo przetrwałych już zachowań i odruchów, ale ja osobiście nie umiałabym o niej tyle powiedzieć co rehabilitanci, mimo że znam ją już jakiś czas spory 🙂 a oni widzą ją pierwszy czy drugi raz. To że trzeba mieć kompletną wiedzę o układzie mięśniowym i kostnym to wiadomo, ale przede wszystkim trzeba wiedzieć co jak działa a co ważniejsze – co jak nie działa, dlaczego tak się dzieje i jak działać powinno… i wreszcie co można z tym zrobić i to wszystko dopasować do dziecka które widzimy przed sobą, a to oczywiście nie koniec tylko początek, bo oto mamy punkt wyjścia do rozpoczęcia terapii…

Przez długi czas miałam poczucie niemożności wpasowania Julci do jakichkolwiek ram rozwojowych, które dałyby mi szanse na analizę jej rozwoju na tle tego co może a czego nie może osiągnąć i wiedzy czy na swoje możliwości rozwija się dobrze czy może coś można jeszcze poprawić. Porównywanie do siebie dzieci z taką samą (choć nie można chyba nigdy mówić o takiej samej) niepełnosprawnością nic nie daje i jest bez sensu bo każde dziecko rozwija się inaczej, co jest powodem poruszania się nieco po omacku z nadzieją że idziemy w dobrym kierunku.
W Julci przypadku mamy szczęście od 5 już lat pracować ze świetnym rehabilitantem który przez ten cały czas wychodził poza ramy naszych oczekiwań i z perspektywy czasu widzę że każda decyzja jaką podejmował (choć przyznam że czasem ciężko było nam się z nią zgodzić), była właściwa i dzięki temu uniknęliśmy paru sytuacji które mogły doprowadzić do sporego regresu w rozwoju Julci. To bezwzględnie zasługa wiedzy, doświadczenia i pewnie też trochę instynktu Sebastiana któremu nauczyliśmy się przez lata ufać. To idąc za jedną z takich właśnie decyzji zaczęliśmy przygodę z Vojtą, która dała nam nowe narzędzia nie tylko rehabilitacyjne ale też diagnostyczne, zakładając u podstaw, że mimo różnych przyczyn, niepełnosprawność ruchowa kieruje się w swoim rozwoju podobnymi schematami, co czyni ją przewidywalną, jak atak wroga którego kolejny ruch możemy przewidzieć i w porę ( a „w porę” w tym przypadku ma kluczowe znaczenie) mu zapobiec.

No i chciałam to mam – na pierwszym spotkaniu we Wrocławiu w listopadzie Julia została sklasyfikowana rozwojowo przy opisie na wiek maksymalnie 8-tygodniowego noworodka – byliśmy w szoku – owszem wiemy że niepełnosprawność jest spora, widzimy przecież jak jest, ale 8-tygodniowy etap rozwoju zdecydowanie na napawał nas optymistycznie, tym bardziej że założono, że jest nikła szansa na to że Julia osiągnie w swoim rozwój 3-miesięczny… Ale to był listopad, musieliśmy to przetrawić i spróbować zrozumieć dlaczego tak jest. Dziś widzimy, że ta klasyfikacja pomogła wytyczyć cele, widzimy jak była potrzebna po to by właśnie wrzucić Julkę w te „ramy” i zobaczyć co można z tym zrobić. Przez te pół roku szliśmy zgodnie z tymi wytycznymi i okazało się że Jula jest coraz stabilniejsza, lepiej pracują m.in. mięśnie brzucha, polepsza się kontrola głowy, barki trochę się obniżyły co dało większą swobodę rękom i będzie bazą do otwarcia dłoni i odwiedzenia kciuka. Nad rękoma i dłońmi musimy sporo pracować ale jesteśmy na dobrej drodze. I wreszcie nogi,poprawiło się ustawienie miednicy i przez to nogi nie są mocno zrotowane do wewnątrz.
myślę że może będzie to bardziej widoczne na zdjęciach – z lewej z listopada, z prawej z obecnego wyjazdu:

Dlatego też zdecydowaliśmy, w oparciu o opinię prowadzących szkolenie terapeutów, Pana Grzegorza i Pana Rolanda których bardzo serdecznie pozdrawiam, poczekać z operacją biodra Julki i dać szansę rehabilitacji. Oczywiście nie wiem czy to jest dobra decyzja, nikt mi tego nie powie, ale czuję że mamy trochę czasu na sprawdzenie czy vojta zdoła powstrzymać dwie sytuacje w których operacja będzie pilna i bezwzględnie konieczna – kiedy Julcię zacznie coś boleć, co w oczywisty sposób ograniczy ruchomość i kiedy będzie to miało wpływ na kręgosłup. Są to sytuacje, jeżeli kontrolowane, to możliwe do zauważenia na tyle szybko aby nie narazić Julci na niepotrzebne cierpienie. Jak narazie nic takiego się nie dzieje a terapia daje fajne efekty czyli po konsultacji z terapeutami we Wrocławiu wracamy do opinii pierwszego ortopedy do którego trafiliśmy ze zwichniętym biodrem Julci i który poradził nam nic z nim nie robić.

Przed pierwszym wyjazdem próbowałam znaleźć jakieś informacje w internecie lub nawiązać kontakt z rodzicem który uczestniczył w kursie vojty ze swoim dzieckiem, nie udało mi się, dlatego mam nadzieję, że moja relacja przybliży nieco ten temat tym którzy będą mieli ochotę i możliwość w takim kursie uczestniczyć. W razie czego chętnie odpowiem na pytania.
Dla nas to bardzo cenne doświadczenie, widzę jak Damian, mimo że był długi czas sceptycznie nastawiony do vojty – wiadomo płacz dziecka nikogo nie nastawia pozytywnie… powoli, powoli się przekonywał i moment w którym powiedział „to jest jednak świetna sprawa z tą vojtą” uznałam za kolejny dowód na to, że warto było przejechać całą Polskę 🙂 Rozmawiałam na ten temat z wieloma mamami i wiem, że często jest tak, iż ciężar zajęć, jeżeli nie ma na miejscu terapeuty, spada na nie właśnie, Tata zza drzwi słyszy tylko krzyk dziecka, chodzi po ścianach i zastanawia się co się tam dzieje i na co to komu potrzebne. Trudno się dziwić wtedy takiej postawie. Często wtedy bywa wtedy że rodzice rezygnują z zajęć a to błąd. Ja mam w vojcie ogromne wsparcie ze strony Damiana, owszem nie zawsze tak było ale najważniejsze że teraz jest, i wiem, że w chwilach kryzysu, a przy trybie zajęć vojty takowe zdarzają się co jakiś czas, mam się komu wyżalić i nie usłyszę wtedy „dajmy sobie spokój z tą vojtą i będzie z głowy..”.

Tak więc szczerze polecam kurs we Wrocławiu, tym bardziej że można tam pojechać niezależnie od tego czy w kursie uczestniczy prowadzący dziecko rehabilitant. Oczywiście tak jest lepiej bo i pacjent i terapeuta więcej z tego wynoszą, ale z możliwości skonsultowania bieżącego przebiegu zajęć u najlepszych specjalistów zawsze warto skorzystać dla wzbogacenia i sprawdzenia swojej własnej wiedzy i umiejętności. Szkolenia odbywają się cyklicznie trzy czy cztery razy w roku i na każde spotkanie potrzebne są dzieci, na których rehabilitanci mogą się uczyć. Nie brzmi to może zachęcająco bo zaraz ktoś powie „dlaczego na moim dziecku ma się ktoś uczyć…” pamiętajmy jednak że dzięki temu dziecko zyskuje dokładny opis rozwoju na dany moment oraz dopasowany do siebie szczegółowy plan ćwiczeń.

Damian nie oszczędzał aparatu, nagrywał też filmy, większość z materiałów ma dla nas znaczenie czysto terapeutyczno-instruktażowe, stąd wiele ujęć tej samej pozycji, oczywiście nie będę ich wszystkich umieszczać, postaram się tylko w pobieżny sposób pokazać jak wyglądały zajęcia.
Jula była bardzo dzielna, marudziła troszkę ale nie płakała tak jak poprzednio, w domu na ćwiczeniach też ostatnio już jest lepiej.
Wytrzymała trzy dni zajęć z których wracała zmęczona ale uśmiechnięta.

vojta, kurs we Wrocławiu, fundacja promyk słońca wrocław, julkaimy, rehabilitacja, terapia,

vojta, kurs we Wrocławiu, fundacja promyk słońca wrocław, julkaimy, rehabilitacja, terapia,

vojta, kurs we Wrocławiu, fundacja promyk słońca wrocław, julkaimy, rehabilitacja, terapia, vojta, kurs we Wrocławiu, fundacja promyk słońca wrocław, julkaimy, rehabilitacja, terapia, vojta, kurs we Wrocławiu, fundacja promyk słońca wrocław, julkaimy, rehabilitacja, terapia,

vojta, kurs we Wrocławiu, fundacja promyk słońca wrocław, julkaimy, rehabilitacja, terapia,

vojta, kurs we Wrocławiu, fundacja promyk słońca wrocław, julkaimy, rehabilitacja, terapia,

vojta, kurs we Wrocławiu, fundacja promyk słońca wrocław, julkaimy, rehabilitacja, terapia,

i kolejne dni zajęć

vojta, kurs we Wrocławiu, fundacja promyk słońca wrocław, julkaimy, rehabilitacja, terapia, vojta, kurs we Wrocławiu, fundacja promyk słońca wrocław, julkaimy, rehabilitacja, terapia, vojta, kurs we Wrocławiu, fundacja promyk słońca wrocław, julkaimy, rehabilitacja, terapia,

vojta, kurs we Wrocławiu, fundacja promyk słońca wrocław, julkaimy, rehabilitacja, terapia,

vojta, kurs we Wrocławiu, fundacja promyk słońca wrocław, julkaimy, rehabilitacja, terapia, vojta, kurs we Wrocławiu, fundacja promyk słońca wrocław, julkaimy, rehabilitacja, terapia, vojta, kurs we Wrocławiu, fundacja promyk słońca wrocław, julkaimy, rehabilitacja, terapia,

vojta, kurs we Wrocławiu, fundacja promyk słońca wrocław, julkaimy, rehabilitacja, terapia,

i na koniec tradycyjne zdjęcie grupowe 🙂

vojta, kurs we Wrocławiu, fundacja promyk słońca wrocław, julkaimy, rehabilitacja, terapia,

żeby jednak nie było że tylko vojta i vojta, to trochę pozwiedzaliśmy i Wrocław, nie było za wiele czasu ale dzień był dłuższy niż w listopadzie więc korzystaliśmy 🙂 Pogoda była piękna, nawet nieco zbyt piękna bo nagle z kurtek przerzuciliśmy się od razu na 31 stopni… Jula niezbyt dobrze znosi takie upały, ale zimna fontanna, mrożona kawa i lody na pięknej starówce wrocławskiej, która na Damiana zdjęciach wygląda jeszcze piękniej 🙂 potrafią zdziałać cuda 🙂

Wrocław starówka

Wrocław starówka

Wrocław starówka

Wrocław starówka

Wrocław starówka Wrocław starówka Wrocław starówka

Wrocław starówka

Wrocław starówka Wrocław starówka

Wrocław starówka

pozdrawiam 🙂

„na żywo” z Wrocławia :)

Całkiem nawet na żywo bo jeszcze jesteśmy we Wrocławiu i przed Julą jeszcze jedne zajęcia z vojty. Po powrocie będę na pewno skupiona na wybieraniu i wrzucaniu zdjęć z kursu więc teraz streszczę to co najważniejsze i możliwe do opowiedzenia bez zdjęć.
Będąc tu drugi raz wiedzieliśmy już co w trawie piszczy, czego się spodziewać i że Jula będzie musiała uruchomić duże pokłady energii i siły aby w pracować na zajęciach, zresztą w domu jest tak samo więc jest na to przygotowana 🙂
Przyjeżdżając drugi raz liczyliśmy przede wszystkim na ocenę tego co Jula od czasu ostatniego spotkania wypracowała i po wskazówki dla dalszych ćwiczeń. To tak już jest że mimo, że wiemy że idziemy w dobrym kierunku, na co dzień widzimy postępu Julci to jednak fajnie jak potwierdzą to eksperci najlepsi do jakich możemy trafić po ocenę zajęć z vojty. Usłyszeliśmy że Jula bardzo się poprawiła, jest mniejsza asymetria w ułożeniu na plecach, parę jeszcze innych spraw których niestety nie pamiętam bo nie do końca znam się na tych wszystkich rotacjach, retrakcjach, przodo i tyłopochyleniach, supinacjch, kifozach lordozach i innych mnóstwie innych pojęć które padały przy opisie Julci, pojęć do których trzeba mieć naprawdę sporą wiedzę, na szczęście to działka Sebastiana, dla nas najważniejsze jest że Jula idzie do przodu i robi postępy a Sebastian wykonuje kawał naprawdę dobrej roboty 🙂 Nie żebyśmy tego nie wiedzieli ale zawsze dobrze to usłyszeć od kogoś z zewnątrz.
Jula dwa dni z rzędu trafiła do grupy tych samych rehabilitantów co poprzednio w listopadzie. Zajęcia były prowadzone przez dwóch, trenerów, przez Pana Grzegorza Serkiesa oraz znanego już nam i Julci Rolanda Wittla i obywa spotkania były dla nas bardzo wartościowe, nauczyliśmy się nowych rzeczy i zobaczyliśmy jak można urozmaicić Julci ćwiczenia na co dzień w domu. Jula była dzielna, nie płakała nawet za wiele, bardziej marudziła i wymuszała ale pracowała naprawdę super. Widać było wyraźnie jak pracuje każdy mięsień i reakcje były prawidłowe. Jesteśmy z naszej małej fighterki naprawdę dumni 🙂
Niespodziewanie już przy pierwszych zajęciach wywiązała się dyskusja dotycząca Julci zwichniętego bioderka Julci i czekające ją operacji, na którą nota bene mieliśmy Julę zarejestrować po drodze do Wrocławia, nie pojechaliśmy jednak bo okazało się że lekarze również wydłużyli sobie majówkę. Tak więc nie zapisaliśmy Juli na operację i wygląda na to że może i dobrze się stało. Zarówno Pan Grzegorz jak i Pan Roland zgodnie stwierdzili, że Juli operacja na dziś nie jest do niczego potrzebna. W czasie zajęć Jula ani razu nie sygnalizowała jakiejkolwiek bolesności w biodrze, nie było ograniczeń w odwodzeniu, jednym słowem zwichnięte biodro nie jest na ten moment problemem. Pytanie więc jakie się od razu nasuwa to kiedy się nim staje. Otóż wtedy, kiedy pojawia się ból i kiedy zaczyna mieć to wpływ na kręgosłup. Zdaniem terapeutów vojta nie powinna do tego dopuścić a Jula tak ćwiczona jak do tej pory może nie mieć z tym problemu… Wracamy więc poniekąd do punktu wyjścia i do opinii pierwszego ortopedy u jakiego Jula była z tym problemem, czyli żeby póki co nie ciąć…
Jesteśmy nieco skołowani… oczywiście dla nas bardzo dobrą wiadomością jest to, że nie ma potrzeby operować biodra bo nam do operacji się nie spieszy, doświadczenie nauczyło nas że w takich sytuacjach należy ufać terapeutom, lepiej znającym możliwości rozwojowe dzieci niepełnosprawnych…
Myślę, że możemy poczekać, obserwować i pojawiać się we Wrocławiu od czasu do czasu na konsultacjach z vojty a w gabinecie RTG raz na pół roku aby sprawdzić co tam się dzieje w środku. Wydaje mi się że to wystarczy żeby w porę zauważyć niepokojące objawy.
Nie ulega wątpliwości że lepiej mieć zdrowe niż zwichnięte biodro ale w przypadku Juli damy sobie trochę czasu.

to póki co tyle na bieżąco, jutro Julę czekają jeszcze jedne zajęcia a po nich wracamy do domku. Jak Jula wrócić do przedszkola pewnie przymierzę się do tych mnóstwa zdjęć które zrobił Damian 🙂

pozdrawiam 🙂

i się pokomplikowało…

w sumie to nic czego byśmy się nie spodziewali, ale i tak każda zmiana, nawet konieczna i nieunikniona jest jednak zmianą więc z natury rzeczy czymś budzącym niepokój, w tym wypadku jak najbardziej uzasadniony.
ale od początku bo to co właśnie napisałam jest doskonałym przykładem na to jak można napisać coś a jednak nic (jak gdzieś ostatnio usłyszałam – „niby nic a jednak coś…”)
W piątek byliśmy z Julcią z Klinice ortopedycznej w Poznaniu, na umówionej już dużo wcześniej wizycie, odkładanej zresztą dwa razy z uwagi na różne okoliczności. W końcu jednak tam dotarliśmy. Wizyta miała na celu skonsultowanie opinii dotyczącej zwichniętego Julci lewego bioderka. Opinia którą chcieliśmy potwierdzić lub też nie to diagnoza sprzed mniej więcej roku, lekarza który badał Julcię podczas pobytu na turnusie. Powiedział wtedy, i pewnie o tym pisałam, że Jula ma owszem biodro zwichnięte i owszem, kiepsko to wygląda, ale na ten moment nie trzeba tego operować ponieważ Julia nie chodzi i raczej się nie zapowiada, a w bieżącej codziennej pielęgnacji i rehabilitacji zwichnięcie to nie przeszkadza. Robiliśmy wtedy RTG na którym zwichnięcie lewego biodra jest bardzo widoczne, natomiast prawe bioderko zdaniem lekarza jest ładnie na miejscu i tutaj nie ma żadnego problemu. Reasumując naprawa biodra byłaby dla Julci bolesną kosmetyką zupełnie na ten moment nie potrzebną gdyż nie ma żadnych zmian zwyrodnieniowych i nie widać żeby Julcię cokolwiek bolało. Lekarz powiedział też że zwichnięcie nie będzie się pogłębiać i że nie ma żadnych ograniczeń w ćwiczeniach jakie Julcia na co dzień wykonuje.
I na tym wtedy stanęło, nie brnęliśmy w temat głębiej bo przecież nie zależało nam na tym, żeby na siłę szukać dziury w całym.
Konieczność skonsultowania jednak tej diagnozy pojawiła się jakiś czas później, kiedy od znajomej Mamy, mającej taką córcię jak Julcia ale już nastoletnią, dowiedziałam się, że ona była w sytuacji identycznej – w wieku mniej więcej Julci jej córcia miała zwichnięte już bioderko (przy spastyce niestety pewnych rzeczy nie da się uniknąć…) i powiedziano jej że nie ma potrzeby ruszać bo nie boli, bo nie przeszkadza a dziecko i tak nie chodzi… Dramat zaczął się kiedy mimo ćwiczeń i rehabilitacji zwichnięcie zaczęło się pogłębiać, bolało tak że miednica i nogi układały się już tylko w jednej pozycji i z czasem praktycznie zostały unieruchomione… wtedy dopiero trafili do pani doktor, do której też nas teraz wysłali i wtedy dopiero zrobiono operację, którą można było zrobić kilka lat wcześniej oszczędzając dziecku cierpień, niewygody i bólu… (że o pomyśle całkowitego wycięcia bioder „bo po co one dziecku które nie chodzi” nie wspomnę, gdyż to genialny pomysł jednego z bardziej znanych w środowisku ortopedii dziecięcej lekarza…)
Jakkolwiek więc sercem chcieliśmy trzymać się opinii że nie trzeba biodra na ten moment ruszać, to jednak wizja niepotrzebnych cierpień Julci przeważyła i zdecydowaliśmy się pojechać do Poznania do Pani dr n. med. Kingi Ciemniewskiej-Gorzela, u której od kilku lat leczy się też córka naszych znajomych. Pani doktor to młoda, ciepła kobieta, Julcia od wejścia szeroko się do nie uśmiechała a Jula wyczuwa ludzi 🙂 Jak zobaczyła RTG Julci (te sprzed prawie już roku) to aż się przestraszyła i od razu zaproponowała operację. Powiedziała że nie ma na co czekać, bo bioderko jest w bardzo kiepskim stanie i co nas jeszcze bardziej zaskoczyło, okazało się że nie tylko lewe wymaga operacji ale prawe też ponieważ owszem jest ono w tej chwili na właściwym miejscu ale tylko dlatego że miednica jest w lekkim pochyleniu i niejako „nachodzi” na kość udową – jak operacja lewego biodra ją wyprostuje, prawdopodobnie prawe biodro wyskoczy z panewki bo na ten moment wykazuje wszystkie pretendujące go do tego cechy…
Zrobiliśmy na miejscu RTG i okazało się że jest gorzej niż było, pojawiają się już zmiany zwyrodnieniowe, niewielkie ale to kwestia czasu jak się będą pogłębiać, nic dodać nic ująć – Jula dostała skierowanie do szpitala z kwalifikacją – pilne.
Wyszliśmy nieco oszołomieni natłokiem wiadomości i przerażeni perspektywą operacji całkiem już poważnej. Ma to wyglądać tak że najpierw operowane będzie lewe biodro, potem 6 do 8 tygodni gipsów i po zdjęciu gipsu biodro prawe i znowu tyle samo czasu w gipsach… Gips wyjątkowo niewygodny bo na biodrach, ale jakoś będziemy sobie radzić… Po roku od operacji będą wyjmowane wstawione w jej trakcie blaszki. W trakcie operacji Jula będzie miała też skracaną kość udową aby ułatwić biodru umiejscowienie się we właściwej pozycji.
Zdrowe i sprawnie działające biodra to dla Julci z pewnością nowe możliwości z codziennym funkcjonowaniu, brak ograniczeń w ruchomości i większe możliwe postępy w rehabilitacji. To jest jasne. Teraz już widzimy że nie ma na co czekać i trzeba jak najszybciej mieć to za sobą. W kwietniu wybieramy się do szpitala zapisać się na operację, podobno troszkę sobie poczekamy w kolejce… zobaczymy.
Na szczęście perspektywa operacji to nie jedyne co wynieśliśmy z wizyty w klinice, bardzo było nam miło kiedy Pani dr była wyraźnie zaskoczona tym jak Julcia bardzo fajnie kontroluje głowę i stabilizuje plecy, mówiła że rzadko spotyka się taką kontrolę u dzieci z tak mocnym porażeniem. Takie spostrzeżenia są dla nas jak miód na serce i po raz kolejny utwierdzają w tym, że w rehabilitacji idziemy dobrą drogą.
Pani dr nie miała też zastrzeżeń do stópek i kolan Julci, tutaj na szczęście wszystko jest w porządku…

Tak więc Julcię czeka operacja naprawy bioderek, nas mnóstwo stresu z tym związanego. Jak narazie stresujemy się faktem, że możemy sobie poczekać na termin operacji nie wiadomo jak długo… W kwietniu będziemy wszystko wiedzieć.

Jak już zaczęłam rehabilitacyjno-medycznie to mam jeszcze jedną sprawę do napisania. Czytam sobie właśnie pożyczoną od naszego rehabilitanta książkę pani Dr n. med. Grażyna Banaszek pt: „Rozwój niemowląt i jego zaburzenia a rehabilitacja metodą Vojty”. można by pomyśleć – po co mi taka książka skoro Julcia ma już 7 lat… fakt… nie jest jednak tajemnicą że jej rozwój ruchowy na etapie niemowlęcym, w wręcz wczesnoniemowlęcym, się jednak zatrzymał. Zresztą moja obecna fascynacja Vojtą powoduje że każda o tej metodzie książka mi odpowiada.
Podeszłam do tematu z zapałem godnym studenta przed sesją i już przy pierwszych kilku stronach prawie skapitulowałam… i to bynajmniej nie dlatego że książka jest napisana zbyt naukowym językiem który trudno mi zrozumieć (co nie wiedzieć dlaczego sugerował początkowo rehabilitant… cóż widocznie na zbyt bystrą w jego oczach nie wyglądam… 🙂 ) , książka jest napisana językiem bardzo przystępnym na pewno dlatego że adresowana jest między innymi do rodziców właśnie. Powód mojej kapitulacji (a właściwie prawie kapitulacji) był taki że się załamałam po prostu. Czytając o tym jak rozwijać się powinno niemowlę od pierwszych dni życia i jak szybko Vojta potrafi zdiagnozować problem przypominałam sobie jak to było z Julcią po porodzie i jak niewiele na ten temat wtedy wiedziałam… A niewiedza ta przełożyła się niestety na ogromne marnotrawstwo czasu jakim były pierwsze miesiące życia Julci a w których to nie była rehabilitowana bo lekarze z tzw „poradni ryzyka okołoporodowego” nie widzieli takiej pilnej potrzeby na tamten moment… W sumie to potrzebę taką zauważył łaskawie neurolog po trzech miesiącach życia Julci i to też bez szału, na zasadzie ” można profilaktycznie się zapisać na ćwiczenia ale nic się takiego jeszcze nie dzieje”. A działo się… czytając teraz tę książkę widzę ile – rozwój niemowlaka jest w niej opisany z dokładnością co do funkcji łopatki, barków, stawów czy każdego kręgu z osobna, niewiele pamiętam ale i tak czytając uświadamiam sobie jak wiele tych nieprawidłowości ujawniało się bardzo wcześnie, wtedy kiedy dla lekarzy najważniejsze było niewiele tak naprawdę mówiące badanie sprawdzające czy dziecko ma napięte rączki i nóżki… i można było już wtedy je wygaszać i uczyć mózg prawidłowych wzorców…
Świeżo upieczeni rodzice – dziecko z obciążeniem, bo wcześniak, bo zmiany w USG główki, są przestraszeni, całkowicie nieprzygotowani na takie wiadomości i poruszanie się w nowych realiach, przecież nikt o zdrowych zmysłach nie będzie szukał na siłę lekarza który powie że jest bardzo źle skoro słyszą od jednego że jest ok… Jak na ironię książka w słowie dla rodzica przestrzega przed szukaniem na siłę i uparcie korzystnej dla dziecka diagnozy… I teraz widzę że gdyby wtedy ktoś podsunął mi tą książkę albo gdyby była możliwość zdiagnozowania Julci jeszcze w inkubatorze, tak jak teraz robi to w szpitalu rehabilitant, to przez te pierwsze miesiące życia można byłoby może wyhamować choć niektóre przetrwałe już dziś i utrwalone odruchy i zachowania zastępcze, wytworzone w miejsce tych prawidłowych… Ja nie mówię że Julcia nie byłaby chora, że dziś biegałaby wokół stołu, mówię że może umiałaby przewrócić się z pleców na brzuch, może miałaby większą świadomość swojego ciała i większą celowość ruchów…
Tego oczywiście nie wiem, ale przez niewiedzę i ignorancję wręcz lekarzy nie było nam dane się o tym przekonać.
Dziś Sebastian robi z Julcią ogromną pracę, postępy jakie widzimy są zadziwiające i Julcia wiele zyskuje, mózg, choć już nie taki plastyczny jak niemowlęcy, ma szansę się nauczyć prawidłowego wzorca i nad tym pracujemy i będziemy pracować. Nie mogę jednak oprzeć się myśli że gdyby zacząć wcześniej…
Cóż, pozostaje mi mieć nadzieję, że dziś książka ta (wydana nota bene I raz rok przed urodzeniem Julci) trafia do szerszego grona rodziców dzieci z ryzyka i nie tylko do tych które planują czy mają potrzebę ćwiczyć vojtą ale do tych które mają większą niż my te 7 lat temu, świadomość tego jak ważna jest wczesna diagnostyka i umiejętność pielęgnacji i postępowania z niemowlęciem po to by w dorosłym życiu swoich pociech zapobiec chociażby skoliozom, płaskostopiu czy no dyslekcjom, bo jak się okazuje prawidłowe napięcie mięśniowe zaniedbane u dzieci ma wpływ na wiele spraw, a porażenie mózgowe to już jego ekstremalny objaw.
to tyle, wracam do czytania, do czego zainteresowanych szczerze zachęcam.

i minął kolejny tydzień…

nie mam pojęcia kiedy ten czas mija… albo to już taki wiek że zaczyna się inaczej na czas patrzeć w ogóle, albo ostatnio ktoś nam sukcesywnie codziennie podkrada po godzince… 🙂 w sumie to wrażenie powinno być odwrotne bo dzień się wydłuża a jest na co patrzeć bo zima kwitnie (śniegowo 🙂 ) a tu zanim zdążę się zorientować mija kolejny dzień i kolejny…
Odkąd Julcia wróciła do przedszkola brakuje dnia na wszystkie zajęcia po przedszkolu – czas popołudniowy w którym mogą się odbyć nieco się wtedy zagęszcza, w czasie ferii swoboda dobierania godzin była zdecydowanie większa. Priorytetem jest oczywiście vojta, na nią musi być czas i efektem tej determinacji od początku roku Jula nie opuściła żadnych zajęć – mamy 100% frekwencję co przekłada się na widoczne postępy. Zawsze jak zaczynam coś chwalić to potem się sypie, ale mam nadzieję, że tendencja się utrzyma, szczególnie że Julcia jest w naprawdę dobrej formie i, co oczywiście bardzo nas cieszy, zmniejszyła jej się ilość i intensywność napadów padaczki (proszę tu bardzo mocno odpukać) bo nawet jeżeli napad się pojawi w najbliższym czasie, to i tak czas jaki minął od ostatniego jest dłuższy niż zwykle. Jest to o tyle dla nas ważne że na zajęciach Julcia pracuje bardzo ciężko, widać że kosztuje ją to wiele wysiłku. Mamy które do mnie piszą i pytają o vojtę zwykle dziwią się, że Jula ćwiczy raz dziennie, podczas gdy im zalecano po kilka, zwykle trzy cztery razy i że my jako rodzice z nią nie ćwiczymy. Ja byłam też zdziwiona kiedy takie zalecenie dostaliśmy, zalecenie te jednak jest od najlepszego na świecie specjalisty Vojty, który poznał Julcię w listopadzie i widział jak pracuje i z którym mam nadzieję, że uda nam się znowu spotkać w maju po to by ocenił stan Julci po tych kilku miesiącach zaleconego przez Niego trybu i rodzaju pozycji. Może coś zmieni, choć nie wydaje mi się, bo Jula naprawdę idzie do przodu, a ja widząc jak zmęczona jest po godzinie zajęć nie miałabym sumienia jeszcze raz w tym samym dniu jej tak męczyć. To, że sami z nią nie ćwiczymy wynika z faktu, że nie ma takiej potrzeby. Sebastian jest u nas tak często jak trzeba a w weekend albo Jula odpoczywa albo ćwiczymy z nią podstawowe pozycje, tak żeby nie wypadła z rytmu ale bez szału. Prawdziwa praca jest z terapeutą i widząc jak ćwiczą razem nie wyobrażam sobie że jakiś rodzic byłby w stanie w taki sposób pracować. Na tyle spraw trzeba w tym samym czasie zwracać uwagę, wiedzieć jaki mięsień powinien w danym momencie pracować a jaki nie może i trzeba go zablokować, ja siedząc obok przy każdych zajęciach nie ogarniam tego i jak już nawet mi się wydaje że wiem, pojawia się coś zupełnie nowego. Przez te kilka już miesięcy pracy vojtą Julci z Sebastianem wiem, że gdybym miała to robić ja czy Damian, Jula dziś nie byłaby nawet w połowie postępu jaki osiągnęła do tej pory – terapeuta obserwując to co dzieje się na zajęciach często z dnia na dzień zmienia pozycje, robi „wariacje wariacji” o których mówił Pan Roland na kursie, czyli łączy ze sobą różne strefy wyzwalania w zależności od tego jak Jula w danym momencie pracuje. Te moje z nią weekendowe ćwiczenia to taki tylko przerywnik między pracą w tygodniu. Nie mam ani takiej wiedzy ani siły żeby w taki sposób pracować. Przeczytałam kiedyś, że rehabilitację trzeba zostawić rehabilitantowi a rodzic ma być rodzicem i tego się trzymam bo to się u nas zdecydowanie sprawdza 🙂
Druga sprawa że Jula ma już 7 lat i jest spora, nie da jej się ogarnąć jedną ręką jak maluszka i trzeba mieć siłę żeby ją utrzymać w konkretnej pozycji.
a może po prostu się tłumaczę… 🙂 ale przecież najważniejsze żeby Jula wyniosła z zajęć jak najwięcej a tak się właśnie dzieje 🙂

tymczasem zima piękna, przyszedł weekend u jutro mamy akcję saneczkową w planach, wstyd przyznać ale tej zimy na sankach z Julcią jeszcze nie byliśmy… trochę dlatego że Damian dużo pracuje a na sanki z Julcią musimy iść razem, a trochę dlatego, że takiej saneczkowej pogody nie ma znowu tak długo. Ale w ten weekend śniegu będzie sporo i jest szansa na konkretną ekipę saneczkową 🙂

pozdrawiam 🙂