Uwielbiam się pakować – żart ;). Pakowanie, obok wieszania prania i wyjmowania naczyń ze zmywarki, jest w pierwszej dziesiątce czynności, które odkładam ile się da (doświadczenie uczy, że nie za długo 😉 ).
Jest jednak coś jeszcze straszniejszego – pakowanie z limitem kilogramów – to już ścisła czołówka, myślę że nawet podium.
Kiedy wciskam koleją bluzkę Julci, do, niebezpiecznie już wypchanej, walizki, prawa fizyki przestają obowiązywać. Przecież się przyda, nie wiadomo jaka będzie pogoda, a wzięłam ich tylko 28 i tak się bardzo ograniczając… i 6 par spodni – to przecież prawie 2 tygodnie!
Limit nieubłaganie się kurczy 🙂
Ok, spakowane! Obarczone ciężarem miliona kompromisów, ale spakowane…
I ten niepokój w drodze.. czy wszystko wzięłam?… i nawet nie czy, ale czego zapomniałam (bo czegoś na pewno…) Leki, dokumenty – to najważniejsze, resztę jakoś się uda zastąpić w razie czego.
I najlepsze na końcu – męskie pakowanie:
– Słoneczko, co Ci spakować?…
– Spodnie wezmę te co mam na sobie, może kilka bluzek, 4 chyba wystarczą…
– Ok, to się zmieścisz w podręcznym! bo tutaj już nie ma miejsca ;)…